Zima…
Kto przyjdzie,
psioczy, narzeka,
że zwały
śniegu wszędzie.
A ja
jak mogę pocieszam,
to przecież luty,
zapewniam
i słowo daję,
że w maju go nie będzie.
Sam Pan Bóg
może stracić głowę,
co ześle z nieba
wszystko nie w porę,
nie wtedy
kiedy potrzeba.
Deszcz pada źle,
deszczu nie ma
jeszcze gorzej.
Słońce nie świeci
to zimno, pochmurno,
szaro, markotno, nudno.
Jak słońce świeci,
to praży, wysusza,
rzeki chudną,
potoki cichną,
grozi posusza.
Słońca ostre światło
oczy mruży,
do ucieczki
w cień zmusza,
pod parasol,
który temu ma służyć.
Gdy śniegu,
nie ma w grudniu,
za klęskę się poczytuje,
gdy w końcu spadnie,
górale ręce zacierają,
dudki z nieba lecą
delikatnie mawiają.
Turyści zjeżdżają,
oni się wczasują
a inni za łopaty
brać muszą,
do Boga się modlą
o odwilż błagają.
– – – – –
Dobrze Ci Boże,
żeś na błękicie,
pod nogami
wszystko to masz
jak wycieraczkę.
Bo kiedy słońce
w zenicie,
sjestę mieć możesz.
Jeszcze tę wielką
wygodę,
możesz sobie pójść,
na którą chcesz półkulę
i wybrać sobie
jak najlepszą pogodę.
Siąść sobie
w cieniu palm
gdy u nas śnieg
i mróz na dworze
i widząc Ciebie tam,
zazdrościć ciepła
każdy Ci może.
– – – – –