Liczne są zobowiązania
młodego mężczyzny,
który przez sześcio – siedmioletni
okres formacji,
lata studiów w seminarium
lub na uczelni
dochodzi do stopni ołtarza
i przyjmuje
święcenia kapłańskie,
najczęściej w katedrze,
do której diecezji należy
przez biskupa ordynariusza
namaszczającego mu ręce,
i przekazującego mu Ducha św.
przez włożenie swych rąk,
co uczynią i inni kapłani
obecni na tej ceremonii.

Nowy kapłan,
młody,
 pełen energii i sił
rozpocznie swą posługę
kapłańską.
Nie wie jaki scenariusz życia
Opatrzność mu pisze.
Najczęściej to duszpasterstwo,
praca na parafii,
ale też może być
jakieś specjalne zadanie,
dalsze studia
w kraju lub
poza jego granicami.
Praca pedagogiczna,
w administracji,
w jakiś ośrodku,
lub w wielu innych a ciekawych
miejscach,
które wymagają
już specjalnych zdolności
czy przygotowania.

Ale we wszystkim tym
jest najważniejsza
osobowość kapłana
i wynikający z tego
zasadniczy obowiązek
osobistej wiary,
ścisłej więzi
ze swym Mistrzem – Chrystusem.
przez życie łaską na co dzień,
przez troskę
o swoje życie sakramentalne.
To ma być źródłem
jego wierności Jezusowi,
zobowiązaniom przyrzekanym,
siłą bycia świadkiem
swego Mistrza i jego Ewangelii,
 wiarygodności
wobec wszystkich
którym służy
gdziekolwiek pracuje,
bo wszędzie ma kontakt
z drugim człowiekiem,
z ludźmi.

Tak jak w życiu każdego
przychodzi czas,
zwolnienia tempa,
aktywności,
jakaś praca spokojniejsza
wypełniająca
każdy dzień,
to posługa jako pomoc duszpasterska,
codzienna Eucharystia u Sióstr zakonnych,
to we własnym domu
obsługa interesantów,
najczęściej proszących
o odprawienie Mszy św.
To właśnie mnie
przypadło w udziale
po rożnych obowiązkach,
po parafiach,
w diecezji,
wewnątrz Zgromadzenia,
z pracą na Misjach
w Indonezji.

Przyszło mi
dochodzącego do wieku
emerytalnego nowe zadanie,
reagować na dzwonek
u furty domu zakonnego,
zaprosić do wnętrza
wysłuchać prośby,
i niemal zawsze
wypisać intencję
początkowo ręcznie,
a potem już tylko i zawsze
na komputerze i na obrazku
 formatu pocztówki
ją wydrukować.

Takie spotkania
dawały przychodzącym
okazję do rozmowy,
do wyjawienia swych problemów,
do serdecznej prośby
o dodatkową osobistą modlitwę
w problemie rodzinnym,
często o łaskę zdrowia
dla kogoś bliskiego,
dziecka, męża, żony,
czy z innej okazji
jak przeżywanych rocznic
w rodzinie,
i rocznic śmierci.

Często rozmawiający
okazywali niezadowolenie,
jak słyszeli dzwonek,
czyli ktoś następny,
który przerwie tok rozmowy,
mocno ją skróci,
zmusi streścić i zakończyć.
Będą czekać
na kolejną okazję
prosząc Boga
by sytuacja się nie powtórzyła.

Te spotkania
przy furcie zakonnej
były okazją do poznawania
wielu ludzi,
różnego wieku,
różnego wykształcenia.
Poznania
zawiłych problemów
ludzi młodych,
wolnego stanu,
żonatych, zamężnych,
i podeszłych w latach
psioczących na schody,
które musieli pokonać
by dotrzeć do wnętrza
pomieszczenia.
Wtedy gwoli rozweselenia
mówiłem :
„jak pan idąc po schodach sapie,
to jak się pan do nieba wdrapie.”

Pośród tych zamawiających
Mszę świętą
były wnuczki,
dorosłe, po studiach.
Zawsze intencja ta sama,
w intencji kochanej babci
z okazji to imienin, urodzin,
Świąt takich i innych
o zdrowie, potrzebne łaski,
o opiekę jej Patronki,
Matki Najświętszej.

O tej babci
wiele się dowiedziałem,
za co ją tak kochają.
Była im wszystkim
w dzieciństwie,
kiedy rodzice pracowali,
radosna, z gotowym obiadem
na nie czekała.
Tak było przez lata.
Po swej pracy wracała
do swego mieszkania,
samotna,
dawno owdowiała.

I przyszedł taki dzień,
kiedy przyszła ta babcia
by prosić o mszę świętą
w intencji swych wnuczek.
Nie wierzyłem,
że jest już w tym wieku,
blisko dziewięćdziesiątki.
Smukła, koścista,
jakby od fryzjerki wyszła,
z makijażem,
i te piękne na żylastych rękach
koronkowe rękawiczki.
Patrzyłem z podziwem
na tę troskę o wygląd.
                                        Powiedziałem
że może się tylko cieszyć
z tak wychowanych wnuczek,
z taką miłością i wdzięcznością,
z taką pamięcią
o kochanej babci,
za wszystko czym im była i jest,
co im w życiu przekazała.

Szybko się zorientowała,
że na długie rozmowy
nie możemy sobie pozwolić,
że ktoś już dzwonił
i tak po którymś razie,
kiedy sytuacja się powtarzała,
zapytała
czy tak po godzinach urzędowania
nie mogła by przyjść.

Zaproponowałem
godzinę 18.00-ą,
bo wtedy jesteśmy po wspólnej
adoracji i nabożeństwie,
czyli jestem wolny.
Bardzo się ucieszyła
i z tego korzystała.
Ciekawe to były rozmowy,
miała co opowiadać,
wspominać dawne, odległe czasy,
przeżycia,
doznania w czasie wojny.
Małżeństwo, dzieci,
ich szkoła, studia,
i jak wcześnie owdowiała.
Tak córka i syn
z własnymi rodzinami
mieszkali w pobliżu,
w nich miała oparcie,
z czasem pomoc,
i codzienny kontakt,
na każdy jej sygnał
rodzina reagowała.

Z czasem,
po iluś tam spotkaniach
nabrała śmiałości,
by prosić mnie o przysługę
i przynieść jej Komunię świętą,
bo nie miała odwagi
prosić o to kapłana z parafii.
Najlepiej wieczorkiem,
bo wtedy najlepiej się czuje.
Oczywiście
natychmiast się zgodziłem.
Był to dla Niej
piękny czas jak wyznawała,
za co zawsze dziękowała,
czas na dłuższą modlitwę
razem z księdzem,
i potem znowu rozmowy,
bogactwo tematów,
całe wnętrze serca i duszy.
O każdym mym wyjeździe
informowałem,
wtedy ustalaliśmy kiedy,
mogę się zjawić.

I przyszedł taki dzień,
przed wyjazdem na urlop,
spotkanie
z Komunią świętą
trwało dłużej niż zwykle.
Czytała mi przygotowane
listy do wnuczek,
z okazji ich imienin
do których dołączyła
wypisane obrazki
z zamówioną mszą świętą
w ich intencji.
Chciała mi dać jakiś prezent
dla mego rodzeństwa,
miała czym obdarzyć,
bo pokoje
jak galeria sztuki.
Podziękowałem,
tłumaczyłem, że ma komu dać,
a ja z plecakiem,
musiałbym tylko dźwigać.
I tak rozstaliśmy się
z zapewnieniem,
jak wrócę dam znać.

Pojechałem na urlop,
z plecakiem pękatym,
autobusem,
z przesiadkami,
podróż trwała
kilka dobrych godzin,
bo i jej cel oddalony sporo
od miejsca zamieszkania.
Mijały dni urlopu
na spotkaniach rodzinnych,
w miłej atmosferze,
bo tak wspólnie
spotykamy się raz w roku,
i tak na siebie patrzymy
jak mijające lata
znaki swe ryją
na naszych twarzach,
na naszej posturze,
na apetytach
coraz to mniejszych.

I przyszedł taki dzień,
kiedy wstając rano
usłyszałem,
że minioną noc miałem
chyba niespokojną,
bo słyszano jak się wiercę,
jakbym spać nie mógł,
albo miał
 sny koszmarne.
Więc opowiedziałem
dlaczego tak było.
Mówiłem o znajomości
ze starszą panią,
 przysłudze jaką świadczyłem.
Sen nie sen,
jakieś dziwne odczucia
związane z tą
„kochaną babcią”,
odnosiłem wrażenie,
że coś u niej się dzieje,
bo w śnie
miałem ją przed oczyma
taką jaką widziałem
przed rozstaniem.
Pogodną, radosną
z zapewnieniem,
że będzie czekała na mnie
po powrocie,
znów na Komunię świętą.

Ale tak osobiście
zacząłem się zastanawiać
nad tym czego nocą zaznałem.
Wracały mi obrazy
z ostatniego spotkania,
było inne niż poprzednie.
Bardziej obfite w treści,
jej niepokój,
co zrobi rodzina z jej dorobkiem,
z tym wszystkim
co po sobie zostawia,
a tego tak wiele,
 wszystko testamentem
przekazane poszczególnym
osobom.
Tak mi lekko przyszło
powiedzieć,
że to najmniejsze zmartwienie,
dostaną,
a co z tym zrobią
ich sprawa.
Myśli te i inne mnie drążyły,
nawet ta,
że mogła odejść z tego świata,
jest już u Pana,
i coraz większego
do takiego tłumaczenia
nabierałem przekonania.

Urlop się skończył,
wróciłem.
Pierwsze co zrobiłem,
w ten sam dzień
poszedłem na cmentarz
do jej rodzinnego grobowca.
I tak odkryłem prawdę,
to nie był tylko sen,
kochana babcia
wtedy właśnie odeszła
do wieczności.
Dodam szczęśliwej,
za swe dobre serce,
za trud macierzyństwa,
wychowywanie dzieci,
za czas wdowieństwa,
pogodę ducha
czerpaną z wiary,
z osobistej szczerej
pobożności.

Dla wszystkich
czytających te słowa
potrzebne jest wyjaśnienie
o czymś
a śmiem twierdzić,
o czym ludzie nie wiedzą,
sprawy sobie nie zdają
jak głęboko,
w kapłana wnikają.
Posługa kapłańska
wobec kogoś,
obojętnie z jakim wiekiem,
ale potrzebującego pomocy kapłana,
nie sporadycznej,
ale powtarzającej się,
ma wpływ na umysł, rozum, duszę,
i serce kapłana.
Jest kimś, kto uczestniczy
w życiu, w wydarzeniach,
w przeżyciach, doznaniach
człowieka,
który się zwierza
z najskrytszych pragnień,
 myśli, zamierzeń.
Rodzi to duchową więź,
jak silną,  głęboką
jest tajemnicą kapłana.
Z tym żyje,
 z tym idzie do ołtarza,
w tych intencjach się modli,
i tak bierze na siebie,
co dla jego psychiki
jest  pewnym obciążeniem,
która musi sprostać,
bo takie są wobec powiernika dusz
wymagania,
oczekiwania wobec kapłana.

Zachęcam i zapraszam
do modlitwy
za kapłanów,
by sami radośni,
żyjący w zażyłości z Chrystusem,
byli zawsze,
na jakiejkolwiek staną drodze,
wiarygodnymi świadkami
Ewangelii,
dobrymi pasterzami
powierzonej
ich trosce duszpasterskiej
trzody,
żyli ich problemami,
 pachnieli owcami.

– – – – –

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *