Ożenek…
Bywa,
że życie człowiekowi
przeróżne figle płata
i to czasem
przez długie lata.
Tak pewien pan,
inteligentny, wykształcony,
mądry, rosły,
postawny, przystojny,
dobrze sytuowany,
samodzielny, kulturalny,
taktowny, bogobojny
pomimo,
że widywał urocze panie
zalotnie nie zerkał na nie.
Oczka w ich stronę
nie puszczał,
do bliższej znajomości
nie dopuszczał.
Zawsze na dystans
trzymał panie,
w wolnym,
kawalerskim żył stanie.
A czas nielitościwie
jak na złość
do przodu gna.
Dawno mu
minęła młodość
i sporo wiosenek już ma.
Wie,
że lustro nie kłamie
a w nim
nie wygląda za ładnie.
Na głowie
robi się już rzadko,
czuje serca kołatanie
i potrzebą
przerywane spanie.
Ni stąd ni zowąd
dochodzi do wniosku:
lata piękne,
młode, zdrowe,
dające życia radość
ma już za sobą,
przeminęły.
Nadchodzi wiek podeszły,
w prawdzie
jeszcze nie starość.
Dziwny przypływ
energii czuje,
co to jest?
nie bardzo pojmuje.
A że intelektualista
logicznie rozumuje.
Samotnie żyjąc
samego siebie rujnuje.
I porwała go myśl
wręcz szaleńcza
ożenić się.
Ale w tym wieku
wezmą go za kopniętego
czy nawet zboczeńca.
Co tam ludzka opinia
sobie powtarza.
Czyjeś gadanie,
odmienne zdanie.
Postanowił po męsku,
jasno i twardo.
Żadnej uwagi
nie zwracać na nie.
Tak wszystkich zaskoczył,
o swym ożenku ogłosił.
Jak postanowił tak zrobił.
Swe życie odmienił
i po wielu latach
życia w pojedynkę,
wreszcie się ożenił.
Dalecy i bliscy,
co do jednego wszyscy,
społem przyklasnęli.
W uroczystościach
udział wzięli
tych w kościele
i tych w domu
zastanawiając się
i plotkując po kryjomu
dlaczego tak nagle,
niespodziewanie
zmienił swe obyczaje,
zmienił zdanie?
Okazało się,
że przez długie lata
w sercu chował
czego tak naprawdę pragnął
i potrzebował.
Kobiecej obecności,
czułości, troskliwości,
pomocy i miłości.
Mimo pozorów kochał panie
nie zerkając zalotnie na nie.
Wybranką jego serca
była nie ta,
o której rodzina mówiła
ale ta, która choć pięknością
nie była to jednak
po nocach mu się śniła.
Pulchna i rumiana,
rówieśnicą była
wolnego stanu,
jakby na niego czekała.
Zadbana,
gustownie ubrana,
za dobroć, życzliwość,
przez wszystkich lubiana.
Radosna, wesoła,
mile uśmiechnięta.
Taki jej wizerunek
miał przed oczyma
i taki zapamiętał.
Wokół znana z tego,
że umie dobrze gotować,
dobrze piec.
Ciasta, torty
ślicznie dekorować.
A pulchnymi,
opuszkami palców
uzdrawiająco masować.
W ogrodzie przed domem
piękne kwiaty zawsze miała.
Sama o nie dbała,
pielęgnowała.
Najładniejsze,
najbardziej kolorowe,
pachnące
na grób rodziców zanosiła.
Znicze zapalała,
stała w skupieniu,
modlitwę szeptała.
Bywało, że płakała.
Tak swą miłość,
wdzięczność,
zmarłym rodzicom wyrażała.
A on
leciwy pan
wszystko to widział,
skrzętnie obserwował,
w pamięci notował.
Z detalami obmyślił,
dobrze zaplanował.
Małżeństwo
w tym wieku
już bez młodzieńczych
gorących uczuć,
a z rozsądku zawiera.
Po swej żonie
czegoś się spodziewa
i od niej jako żony
w przyszłości oczekuje.
Ma na myśli swą śmierć,
swoje odejście
przed którym lęk,
niepokój serca czuje
a żona w dowód wdzięczności
za otrzymany majątek,
doznanie ludzkiej dobroci
i szczerej miłości
zapewne się zrewanżuje.
Swoje przemyślenia
postanowił w tajemnicy
przed innymi trzymać.
W ukryciu, w sobie,
nigdy sam nikomu
o tym nie powie,
że bierze za żonę
z pośród innych wybraną,
z uczynności znaną
by miał kto sadzić,
pielęgnować, podlewać
kwiatki na jego grobie.
Sprytny, dowcipny
był ten pan.
Kawał życia przeżył sam
i tylko w trosce
o kwiatki na grobie
nie żałował majątku wdowie.
Ona wierności dochowała.
Wdzięczna
za miłość doznaną
w rodzinnym grobowcu
go pochowała.
Kwiatki sadziła,
paciorek mówiła,
na znicze nie żałowała.
Chętnie to robiła
bo spory majątek
po swym kochanym
zmarłym mężu
w testamencie dostała.
– – – – –