Maryja …

Nazaret miejscem
Jej zamieszkania.
Dom skromny,
schludny i czysty.

Rodzice pobożni
jedną Ją mieli,
była ich marzeniem,
spełnieniem nadziei.

Była panienką,
młodą, młodziutką,
z rumieńcem
na twarzy,
z ciemnymi włosami,
oczyma z blaskiem,
zamyślonymi.

Cichą, pokorną,
skromniutką.
Bóg na nią wejrzał,
dojrzał i obdarzył
darami, łaskami,
przywilejami,
o jakich człowiek
nie mógł marzyć
i nie marzył.

W dowód wybrania
doznała odwiedzin
Anioła Gabriela,
Zwiastowania.

Osobą anioła,
jego słowami
się zdumiała.
propozycją zmieszała.
Zgodę wyraziła,
„tak”
Bogu powiedziała.

I powiem Ci, że wiem,
czego Ona
wtedy nie wiedziała.
Jak potoczy się życie Jej,
czego zazna
jako Matka Chrystusa.
Kto pomoże Jej w utrzymaniu,
wychowaniu Syna,
który przez swe
przyjście na świat
wymaga poświęcenia,
troski,
matczynej miłości.

Tego nigdy Jej nie braknie,
brakować nie będzie.

Innym
braknie zrozumienia
dla matki brzemiennej.
Kłopotu nie chcieli
mieszkańcy Jerozolimy
nie dając Jej
na noc schronienia,
i urodzi Chrystusa,
w stajence betlejemskiej.

Tego Anioł Gabriel
Jej nie powiedział.
Czyżby on,
wysłannik Boga
tego nie wiedział.
Być może,
nie wyruszyłaby w drogę
z Nazaretu.
miałaby usprawiedliwienie
za nie wzięcie udziału
w spisie ludności.
A tak,
została zdana na drugich,
ludzi bez serca,
nie czułych,
bez wyrozumiałości.

Powiem Ci jeszcze coś.
Nigdy z Jej ust
skargi nie usłyszysz
pod adresem ludzi,
którzy głośno
do wiary w Boga
się przyznawali,
a swym postępkiem
kłam temu zadali.
I być może
następnego dnia
owce, woły,
w świątyni jako ofiarę
Bogu składali.

Usłyszą po latach,
aż Chrystus dorośnie.
Powie im sam,
że wiara w Boga,
miłość ku Bogu,
musi mieć wpływ
na postępowanie.
Że nie owce,
nie kozły
składane w ofierze
świadczą o wierze,
a bliźni w potrzebie
dostrzeżony.

Bóg
Jej cierpliwość nagrodził,
bo danym jej było
patrzyć z radością
na przychodzących
do stajenki z darami
pasterzy,
mędrców.
Była wdzięczna,
urzeczona
ich zatroskanymi sercami.

Z bólem serca
przyjmuje wieść,
którą Józef w śnie
od anioła otrzymał,
że od króla Heroda
grozi niebezpieczeństwo.
Zdana
na Boga,
na zapobiegliwość Józefa,
zawija swe maleństwo,
bierze na ręce,
siada na osiołka.
A Józef,
Drepta obok Niej.

Poszli w daleką drogę,
w obcy kraj,
do Egiptu.
I domyślać się tylko mogę
jak wielką miała
w swym sercu troskę
by nic złego
nie spotkało ich,
i nic nie zagrażało
dziecięciu.

Czasu wiele miała
na przemyślenia.
Mimo niedogodności,
kościstego grzbietu osła,
swe dziecko
do serca przytulała
i pytała sama siebie
dlaczego?
doznają tyle cudowności.
W pamięci odnajdywała
słowa anioła
„Będzie Synem Bożym”.
To, dlaczego?
tyle przeciwności.
Tego nie pojmowała.

Obcy kraj
był im schronieniem
na czas niedługi.
Bo sprawiedliwy Bóg
Heroda śmiercią powalił,
tak jak on niewinne dzieci
życia pozbawił.
Dlatego,
bo zląkł się tego,
co usłyszał od Mędrców,
którzy pytali jego
o miejsce narodzin
króla żydowskiego.

Niebezpieczeństwo zażegnane.
Dziecko podrosło,
przybrało na wadze
i znów cichutko
na osiołka siada,
bo tak anioł powiedział
we śnie Józefowi
i w drogę.
Rada,
że wraca
do swego rodzinnego domu,
w którym rozmawiała
z Aniołem.

Zawsze droga powrotna
krótszą się wydaje.
Bo radość
spotkania z bliskimi
bliższa się staje.
I przychodzi chwila,
że Maryja
z sercem radosnym,
Józef zadowolonym,
utrudzeni, zakurzeni,
Ona z dzieckiem na ręku
z osiołka
zsiada przed domem.
A tu spotyka otwarte ręce,
łzy radości swych rodziców,
czekający ich dom
ofiarujący godne warunki
i kochające serce.

Najbardziej ciekawi dziecka.
Przyglądają się, wpatrują,
biorą na ręce,
wszystko im się podoba.
I czarne włosy,
piękne duże oczy,
i gdzie się da całują.

Wreszcie w domu,
koniec tułaczki,
zaczyna się normalne życie
w przyjaznych warunkach.
Józefa, Jezusa i Jego Matki.

Na matczynych rękach,
w powijakach,
w kołysce,
głodny płakał,
pierś dostawał.
Nakarmiony, syty,
oczka zamykał,
spał i chrapał.

Wtedy cichutko,
bezszelestnie
na palcach chodziła
szczęśliwa,
że może coś zrobić.
Józefa poprosiła
o drzewo do kuchni,
by ogień rozpalić,
posiłek przygotować.

Jezus spał,
a Ona sprzątała,
pieluchy prała.

Dziecko rosło
w rodzinnej atmosferze,
pod czułym okiem Mamy
i Józefa troską.

Radością
było raczkowanie
i pierwsze
nieudolne stawanie.
Próba chodzenia
i wywracanie.

I trzeba
dzieciaka pilnować.
Zaczyna
pod nogami się plątać,
wszystko ściągać,
wszędzie zaglądać,
wywracać, rozrzucać.
A Ona cierpliwie poustawia,
poukłada, powkłada,
będzie sprzątać
i na szczęśliwą wygląda,
że mały, zdrowy,
dzielny, żwawy,
choć bałaganiarz.

Z radością słyszy
Jego pierwsze słowa
„Mama”.
Bardzo się cieszy.
Wszystkim rozpowie,
że mówić zaczyna,
sylaby składa.

Ręce ku Niej wyciąga,
na rękach by chciał
by ponosić,
by zająć się nim
ufnie na mamę spogląda.

Czas niemowlęctwa minął.
Wyrósł z kołyski,
wózka, pieluch.
O własnych siłach
z domu wychodzi.
Tym wabi
sobie podobnych,
choć pod opiekuńczym
okiem Mamy.

Z rówieśnikami
w piasku się bawi,
domki stawia
i ku ich uciesze
ptaszki z gliny skleja,
rzędem ustawia.
Wszyscy patrzą,
podziwiają,
a Jezus mały
klasnął w dłonie
i ptaszki poleciały.

Dzieci do tej pory
nigdy jeszcze
czegoś takiego
nie widziały.

Mama słysząc,
tylko się uśmiechnęła.
Domyślała się
skąd ta sprawność
się wzięła.

Jeszcze nie jeden raz
zrobi coś,
czym innych
w zdumienie wprawi,
a będzie to zawsze pożytkiem,
nigdy na złość,
nigdy nikomu
swymi pomysłami
przykrości nie sprawi.

Przyszedł czas szkoły,
nauki czytania,
pisania.
Nie wiem czy zadowolony.
Każdego dnia z rana,
z podobnymi sobie
do świątyni zmierza,
bo w niej
jest miejsce nauczania.

Elementarzem
Księgi Mojżesza,
Powtórzonego Prawa,
Księgi Historyczne,
Prorocy.
Na nich poznawał litery,
uczył się sztuki czytania.
Z nich czerpał wiedzę
o swoim narodzie.

Do domu
zamyślony wracał.
Mamie opowiadał,
stawiał pytania.
Nie wszystkie łatwe,
bo i dla Niej były zagadką
bez rozwiązania.

Nie mógł zrozumieć
jak? mogło się stać,
że Bóg proroków posyła,
są posłańcami Boga,
a naród ich nie słucha,
lekceważy,
z kraju wyrzuca,
pozbawia wolności,
znęca się nad nimi,
męczy, zabija
jak największego wroga.
Odpowiadała krótko,
dosadnie.
Taką cenę
płaci się za prawdę,
której słuchać nie chcieli
bo dotykała ich życia.
Złego postępowania,
niezachowania
Bożego Prawa.
Za to wisiał nad nimi
gniew Boga,
Boża kara.

Jezus słuchał swej Mamy
zadumany
i pyta dalej,
to jak mogą ci sami
w świątyni
zarzynać woły,
barany,
i składać w ofierze
Bogu?

Maryja wyjaśnia
zgodnie z prawdą.
Na tym polega ich zło,
ich fałsz,
ich zakłamanie,
że czyniąc źle
nie mają ochoty
na zaprzestanie.

Jezus
spuścił głowę
i powiedział Mamie,
że jutro w szkole,
rabiemu postawi
to samo pytanie.

Pytaj,
powiedziała Maryja
i pomyślała,
chyba kłopoty się zaczną,
zwróci na siebie uwagę
przez takie pytania.

Za to Józef
w wykładowcę się nie bawił.
Zawsze
niezmiennie powtarzał,
że Bóg dobro nagradza
a zło karze.
A tego karania było wiele.
Pomyśleć:
poganie, rzymianie
narodem rządzą,
wolność odebrali,
z świętości szydzą,
wierzący lud uczynił
swymi niewolnikami.

Jezus coraz chętniej
pytał Mamy.
Coraz więcej czasu
spędzał z Józefem przy pracy,
w której pomagał
ale i stawiał pytania,
na które
odpowiedzi się domagał.
Było ich coraz więcej
i nie na wszystkie dostawał.

Czas płynął, dorastał,
młodzieńcem się stawał
i bywały zdarzenia,
które rodzice
na długo zapamiętali.

I tak,
raz wielkiego strachu napędził
mamie i Józefowi.
Byli w Jerozolimie
na Świętach Paschy.
Jezus przebywał z rówieśnikami
i Jego rodzice sądzili,
że będzie wracał razem z nimi.
Ale się pomylili.
Musieli z drogi zawrócić
by po trzech dniach
znaleźć go w Świątyni
rozmawiającego z uczonymi.
I tak się stało,
że mimo strachu rodziców,
oprócz wyrzutu,
synkowi się nie oberwało.

Maryja przeczuwała.
Coraz częściej
będzie Go widziała
pośród takiego grona.
Bo dorasta,
mężnieje,
zna problemy,
poznaje ludzi,
otoczenie,
powstają pytania,
szukanie odpowiedzi.
A On
Coraz bardziej poważnieje,
coraz więcej
zagadek się pojawia.

Maryja patrząc na syna,
Jego poczynania,
na pamięć jej przychodzą
słowa anioła
w chwili Zwiastowania.
„Syn Boży”
duma Ją napawa,
że jest Jego Matką
radości doznała,
ale też przeczuwa,
że i cierpień to przysporzy.

Szczęścia w tym doznała,
że Go miała
długo przy sobie.
Dopiero
w trzydziestym roku
swego życia
opuszcza dom,
całuje Jej ręce,
policzki, skroń.

A Ona znakiem
matczynego błogosławieństwa
wyraża swe życzenie
pomyślności,
szczęścia,
powodzenia,
ustrzeżenia od przykrości.
Przeciwieństw losu,
wypadku,
od złych ludzi.

Długo stoi
w progu domu.
Towarzyszy synowi
swym wzrokiem.
On czuje go na sobie,
odwraca się,
ręką pomachał Jej.
Poszedł swą drogą.
A wizerunek
Jej twarzy
na zawsze zachowa
w sobie,
W sercu swoim.

Długo stała przed domem.
Myślała,
że może jeszcze raz
odwróci się do Niej,
że zobaczy
Jego rękę
w geście pożegnania.

Tego nie zrobił.
Szedł
miarowym krokiem,
a każdym oddalał się
od rodzinnego gniazda.
Bo przyszedł
na Niego czas
pracy, trudu,
wypełnienie
swego posłannictwa.

Tak rozpoczął
misję proroka,
misję nauczyciela,
tak wzeszła gwiazda
Chrystusa Zbawiciela.

I poszedł tam,
gdzie zwykł
wcześniej zaglądać.
Nad jezioro Genezaret.
Tam lubiał się przyglądać
powracającym rybakom
z połowu ryb.
Chciał widzieć jak dużo ich
z sieci będą wyciągać.

Patrzył na sieci,
na mnóstwo ryb.
Uważniej patrzył na tych,
którzy je złowili.
Podziwiał ich zręczność
i trud.
Widział ich radość
jak z udanego połowu
się cieszyli.

Upatrzy sobie
kilku z tego grona
powie im
proste słowa:
„Pójdź za Mną”.
Posłuchają.
Wszystko zostawią
dokładnie nie wiedząc
kim ON jest?
Z czasem zobaczą,
uwierzą,
przekonają się.
Kiedy Jego uczniami,
apostołami,
świadkami zostaną.

Przebywanie z Nim
zaczną radośnie.
Bo już
o Nauczycielu z Nazaretu
było głośno.

Pewnego dnia,
wszyscy
otrzymali zaproszenie
na wesele
jako wyjątkowi goście.
Skorzystali.
Nie wiem,
czy prezenty dali.
Ale cudownie
skę zrewanżowali
Dzięki swemu Mistrzowi,
który weselnikom
uciechę sprawił,
z kłopotu wybawił
bo wodę pobłogosławił
a ta winem się stała.
Wynikło z tego zdumienie,
podziw, zachwyt
i zrodziło pytanie,
kim ON jest?
i przekonanie,
że to niebiańskiej
życzliwości gest.

Chrystusem się zachwycili.
Cudowne wino pili
i smak jego zapamiętają.
Tylko nie wiedzieli
Dzięki komu?
to zawdzięczają.

A tak naprawdę,
to dzięki
Matce Chrystusa,
która też była zaproszona.
To Ona
zauważyła
zakłopotanie gospodarzy
kończącym się winem.
Nie wiem,
czy za mało go mieli?
czy goście weselni
za dużo pili?
Maryja
postanowiła zaradzić
i zaradziła.

I w te pędy
do Chrystusa:
„Synu wina nie mają”
powiedziała.
Chrystus zdumiony.
Tak odpowiedział
swej Matce
jakby powiedzieć chciał
„Cóż nas to obchodzi”.

Maryja,
będąc Matką wiedziała,
że czego Ona chce
Chrystus zrobi,
tak zawsze było.
Dlatego,
w dialog ze synem,
w tłumaczenie synowi
się nie wdawała.
Kto jak kto,
ale Ona Syna znała.
Obsługującym powiedziała
jasno i krótko:
„Róbcie, co wam powie”.

A co powiedział wiemy.
Czego dokonał,
od naocznych świadków
się dowiadujemy.

Stągwie wodą napełnić kazał,
pobłogosławił,
do skosztowania zachęcił.
A oni do picia się wzięli
smakiem zauroczeni.

Wdzięczność weselników
Chrystusa dosięgnie.
Ale ten pierwszy Chrystusa cud
Jej zasługą będzie.

Warto
Matce Chrystusa
swe kłopoty przedstawiać.
Warto
Matce Chrystusa
o swych problemach mówić.
Bo nikt tak, jak Ona
ich nie zna,
i nikt tak zaufania nie budzi.

Nikt,
tak jak Ona,
skutecznie
na Syna nie wpłynie
i Chrystus Jej syn,
przez swą Matkę
przedstawianych spraw
nie pominie.

W kanie Galilejskiej
Maryja dała do poznania,
że można
w Jej wstawiennictwo
nabrać zaufania.

Do Nazaretu
po weselu wróciła,
ale z Syna
swego oka nie spuściła.

Mimo, że był
od Niej daleko,
to myślała o Nim choć dorosły,
to zawsze Jej dziecko.

Każdy cud
przez Niego dokonany,
przez chorych,
głodnych,
kalekich doznany,
o których mówił lud,
a Ona w swym sercu
jak w pamiętniku zapisywała,.
Dumna ze Swego Syna,
z Jego dokonań.
Matczyne serce
radość rozpierała.

Zawsze pilnie nasłuchiwała
co mówią o Nim?
dokąd poszedł?
gdzie przebywa?
ilu z Nim? uczniów chodzi,
niektórych z imienia znała.

Był blisko,
czy daleko
i tak wiedziała
o Nim wszystko.

Bywało,
że po jakimś starciu
z uczonymi w Prawie,
faryzeuszami
domyślając się, że jest Mu
bardzo przykro,
wtedy jak matka szła,
odnajdywała,
chciała być syna blisko.

Jedno spotkanie
wyjątkowo zapamiętała.
A to, dlatego,
że pod drzwiami domu stała,
w którym ON
w wypełnionym po brzegi
pomieszczeniu nauczał.
Słuchała Go
z zapartym tchem.
Poznali Ją
i powiedzieli Jezusowi,
że na zewnątrz jest
Jego Matka.
A On
nie poszedł do Niej od razu,
tylko do słuchaczy powiedział
miłe im słowa:
że kto Jego słucha,
ten Mu jest ojcem,
matką, siostrą, bratem.

Zapewne
to im radość sprawiło,
a tymczasem Matka
na Syna czekała cierpliwie,
Pod domem stała.
Wierzę,
że spotkania ze Synem
się doczekała.

Nie od dziś rozumiała,
że ma specjalną misję
Do wykonania.
Dlatego patrzyła,
zapamiętywała,
choć była w pobliżu,
Synowi się nie narzucała.
Nie chciała przeszkadzać
i nie przeszkadzała.

Była pewna,
że o Jej obecności
Syna zawiadomią,
powiedzą Jemu o Niej,
bo chciała by skorzystał
z każdej okazji,
możliwości
i wpadł do domu odpocząć,
odświeżyć się.
A Ona by Go oprała,
On by Jej opowiedział
czego doznaje,
Ona, co o Nim słyszała.

Marzenia Maryi
były pragnieniami.
Jezus
przemierzając z apostołami
Galileę,
Samarię,
Judeę,
miał swych przyjaciół,
znajomych,
ludzi życzliwych,
którzy dawali schronienie,
czas na odpoczynek,
posiłek,
wytchnienie.

Maryja tylko cieszyć się mogła,
że na swej drodze
Jej syn
spotyka ludzi tak dobrych.
Ludzi wdzięcznych
za łaskę otrzymaną,
Którzy, jak mogą służą.
W ten sposób się rewanżują.
Tym, bardzo pomagają.

Niektóre miejsca
Maryja znała
z opowiadania.
Betania
do takich należała.
Miejsce szczególne,
a to ze względu
na najgłośniejszy cud
wskrzeszenia Łazarza,
który dał początek
kalwaryjskiej drodze.

Przez cud ten
wrogowie Jezusa
bluźniercą Go uznali
za przypisywanie sobie
mocy nadprzyrodzonej
i to, co sam
o sobie powiedział,
że jest Synem Bożym.

Maryja
nie raz syna ostrzegała
by wiedział o ich zawziętości.
Jezus
wiedział jedno, musi dać
świadectwo prawdzie
mimo,  że dozna ich gniewu,
zazna wrogości.

Pytała dlaczego?
arcykapłani,
kapłani,
uczeni w Prawie,
uczeni w Piśmie
mają w sobie tyle jadu,
tyle złości.

Pytała za co?
Za tyle dobra, które czyni,
za tyle nieszczęść zażegnanych,
łez otartych,
cudów dokonanych.
Rozmnożenie chleba,
połowów udanych,
ludzi uzdrowionych,
wskrzeszonych.

Tak Maryjo.
Właśnie za to.
Bo ich trwogą napawało
co Jezus mówił o sobie
i dokonuje takich rzeczy
jako oni, przedstawiciele ludu,
namaszczeni Arcykapłani,
słudzy Jahwe
czynić nie mogą.

Maryja
Bardzo się o syna obawiała,
bo fala wrogości
na sile wzbierała.
A On, ani się bał,
ani lękał,
ani trwożył,
choć wróg na Nim
swe języki ostrzył,
fałszerstwa mnożył,
bluźnierstwo zarzucał,
sądem straszył,
karą groził.

Maryi odwagi dodawała
wypowiedź syna,
którą zapamiętała
i w podobnych sytuacjach
sobie powtarzała:
„Jam po to przyszedł na świat,
aby dać świadectwo prawdzie”,
Ale ta prawda dla Starszyzny
gorzką się okazała,
a Jemu zemstę przybliżała.

Jezus wpadł
na cudowny pomysł.
Postanowił, choć raz
razem z apostołami
i tylko w ich gronie
spożyć wieczerzę.
Wskazał miejsce,
gospodarza domu.
Wydał polecenie
by przygotowano potrawy,
chleb, wino,
by przygotowano
stół, ławy,
misę z wodą
do obmycia nóg,
tak by był zachowany
cały ceremoniał
przyjęcia świątecznego.

Tak wszystko
zostało przygotowane.
A to,
co podczas się działo,
zdumiewało,
zastanawiało,
począwszy od tego,
że On ich Mistrz
nogi im umywa.
Potem
wygłasza mowę
jak testament brzmiącą.
Błogosławiąc chleb mówi,
że to Jego ciało.
Błogosławiąc wino mówi,
że to krew Jego.

Te słowa słyszą,
tych słów słuchają,
a nie wiele rozumieją z tego.
Nic dziwnego,
bo pojąć się nie da.
Potrzebna jest wiara,
a w nich zda się
jeszcze mała.

Syci pokarmem,
syci zdarzeniami,
syci Jego słowami,
świadom tego co otrzymali,
kim się stali
nikomu z nich
nie przyszło do głowy,
że taką wieczerzę spożywali
z Nim pierwszy
i ostatni raz.
Bo wrogowie
mieli już plan gotowy.

Z Wieczernika wyszli.
Jezus
kierunek wyznaczył,
Ogród Oliwny
z mnóstwem drzew,
na stoku położony.
W pełni księżyc ich dostrzegł
i na nich patrzył.
Wszyscy byli rozmowni.
Tylko Jezus był zamyślony.

Doszli,
miejsca sobie znaleźli,
Jezus
poprosił z nich trzech
i poszli
nieco dalej.
A On ukląkł i się modlił.

Apostołowie
jedni się zdrzemnęli,
inni twardo spali.
Zbudził najbliższych sobie
z wyrzutem, że nie czuwali.

Podnieśli oczy
i spostrzegli Jego twarz
bardzo zmienioną.
Smutną,
zalęknioną,
spoconą.

Odwrócił się
i poszedł modlić się dalej.

Nie wiele czasu upłynęło,
wraca,.
Słyszą dochodzące głosy.
Jego apostoł na czele
Judasz,
za nim cała zgraja
ludzi,
żołnierzy.

Judasz podchodzi
całuje
swego Mistrza w twarz.
Tym pocałunkiem zdradza.

Jeden Piotr staje w obronie.
Jezus jej nie chce,
nie potrzebuje.
Wkrótce się dowie,
że wszystko to, co się dzieje,
to Boży plan się realizuje.

Przestraszeni uciekli,
Każdy w swoją stronę.
Pomyśleli
koniec kariery, przerażeni.

Najmłodszy Jan
głowy nie stracił,
co sił w nogach
do Jezusa Matki pośpieszył
z wieścią smutną,
złowrogą.

Ostrą
jak miecz wbity
w serce.
Jej syn Jezus zdradzony,
pojmany,
skuty,
w rękach żołnierzy
na polecenie arcykapłanów
rzekomych pasterzy
ludu,
który w Boga wierzy,
oczekuje Mesjasza,
ale takiego,
jakiego sam sobie
wyobraża.

Nie skrywając bólu,
tłumiąc łzy
rusza w drogę
do Jerozolimy.
By
jak najbliżej być przy Synu.
Może potrzebować Jej
w tym czasie próby.

Jan mówi Maryi
o ostatnich wydarzeniach.
o Wieczerniku,
o Wieczerzy,
którą kazał przygotować.
O tym,
co powiedział
o Swoim ciele,
o krwi Swojej.
Czego dokonał
nakazując im
czynić to
na Jego pamiątkę.

Maryja zdumiona,
że tyle się wydarzyło
przed Świętami Paschy
a Jej przy tym nie było.

Nie wiem,
kto przegapił,
że nie było tam Jego Matki.
A bardzo
by się przydała.
Byłaby świadkiem
czegoś tak ważnego
jak błogosławienia wina,
chleba,
cudu Eucharystycznego.
Patrzyłaby
na Jezusa w geście
umywania apostołom nóg,
wysłuchałaby
w uroczystej modlitwie
Jego słów
by jedno stanowili,
by wzajemną miłością
siebie darzyli.

Wszystko apostołowie
Maryi opowiedzą
przy najbliższym spotkaniu.
Okaże zrozumienie,
że tylko apostołowie
mogli dzielić z Chrystusem
tak ważne wydarzenie.

Apostołowie będą
jeszcze nie raz Jej opowiadać.
Będzie prosić by powtarzać
Jego słowa,
by je zapamiętać,
zachować.

Wielkim bólem
dla Niej pozostanie
prawda,
o zdradzie
apostoła Judasza,
którego jak innych
sam powołał,
zaufaniem darzył.
A on
o karierze,
o korzyści osobistej
marzył.

Przyjmie to wszystko
jak kolejne zdarzenie
wypełniającego się proroctwa
o mieczu boleści.
Kiedy je słyszała
z ust starca Symeona
nie wiedziała co ono,
w sobie mieści.

Teraz już wie,
że losy Syna,
zdarzenia z Nim związane
ranią serce,
wyciskają łzy
ludzką nienawiścią,
wrogością zadane.

Jak pomóc?
będzie Matki pytaniem.
Do kogo? się zwrócić
z prośbą o wysłuchanie.
Gdzie szukać pomocy?
Ratunku dla syna
jak wokół tak wielu wrogów.

Przyjaciół,
apostołów,
uczniów nie widać.
Ani tych,
których uzdrowił,
którym życie przywrócił,
których nakarmił,
którym cudownie
chleb rozmnożył.

Zalęknieni,
strachem podszyci,
jakby o doznanym dobru
zapomnieli.

Maryja
z tymi myślami
pozostanie sama
szukając
towarzystwa niewiast
w nadziei,
że czegoś się dowie
prędzej
niż rozproszeni,
przestraszeni
apostołowie.

Są miejsca,
do których
prawa wstępu nie ma.
Musi stać
za zamkniętymi drzwiami.
Co się za nimi działo?
Co zrobili? z Jej synem
Dowie się
jak Go zobaczy,
kiedy Piłat związanego
pokaże zbiegowisku
i powie
„Oto człowiek”
A Matka dojrzy
poranione Jego ciało.

Zacznie się to,
co najgorsze,
najokropniejsze
w życiu Matki.
Patrzenie na mękę,
zadawany ból,
bicie syna
bez możliwości
niesienia pomocy,
bez szansy zbliżenia,
spojrzenia w oczy
by powiedzieć:
„ Jestem przy tobie”
I choć tym,
doznawany ból
uczynić lżejszym.

Szukać będzie okazji
by dać znać
o swej obecności
i szepnąć choć słowo
o swym bólu,
o swej miłości.

Przyjdzie moment
niezapomniany
na kalwaryjskiej drodze,
kiedy Jezus
z krzyżem na ramionach
czuje na sobie wzrok Matki
i spojrzy w Jej stronę.
A Ona
z szeroko otwartymi oczami
przysłoniętymi
bólem,
łzami,
powie Mu wszystko
w jednym słowie
„Jestem”
patrz jak blisko.

Dostrzeże Maryja
odważną Weronikę
widząca
zakrwawione oblicze.
Nie zważając na nic,
przez gapiów
się przedziera,
staje przed Jezusem
i twarz Mu ociera.

Widzi Maryja
płaczące niewiasty,
słyszy słowa Syna
„Nie płaczcie nade Mną
ale nad synami waszymi”.
Wie
o kim mowa.
Nad Jego oprawcami,
ludzi tej ziemi,
Jego ojczyzny,
tak niewdzięcznymi,
zabijającymi proroków,
nienawistnymi.

Przerażona
upadkami Syna
nie wie
czy się podźwignie?
Czy wstanie?
Bity,
zmuszony do wstania
pójdzie dalej.
Na szczyt
góry kalwaryjskiej,
miejsce kaźni.

Tam
drogę Jej zagrodzą,
iść dalej
by być jak najbliżej
nie pozwolą.
Nie chcą
by niewiasty patrzyły
na przybijanie
rozpiętego ciała na krzyżu.
Ale też nie chcą
by im,
w tym przeszkadzano
płaczem,
złorzeczeniem,
nazywając ich oprawcami.

Dopiero
jak podniosą krzyż,
osadzą go w ziemi,
sami spojrzą czy dobrze?
wyrok wykonali.

Ręce wytrą,
odzienie otrzepią,
zerkną na wiszące
w konwulsjach ciało
świadomi, że zrobili
co do nich należało,

A dla wiszącego
zaczyna się konanie.
Nikt nie wie jak długo?
będzie trwało.

Maryja
podchodzi pod sam krzyż.
Unosi głowę,
patrzy wzwyż
na Jego oczy
patrzące w niebo
szukając litości.

Na Jego ciało poranione,
zakrwawione.
Usta otwarte,
spragnione.
Na rozdzierające się
rany rąk i nóg
pod ciężarem
własnego ciała
i słyszy tych kilka
Jego ostatnich słów:
o przebaczeniu,
o raju dla łotra,
o pragnieniu.
Ale też słyszy słowa
do siebie skierowane,
by syna
miała w Janie,
a on
apostoł Jego umiłowany
wziął Ją do siebie
i miał w Niej Mamę.

I przychodzi moment,
kiedy Jezus
w konwulsjach cały,
a na drżącym,
skrwawionym,
spoconym ciele
muchy żerowały,
wypowiada
ostatnie słowo
„Wykonało się”.

Skonał,
Bogu ducha oddał.

Jezus wisiał,
ciało bladło,
głowa opadła.
Dla pewności,
że nie żyje
żołnierz
na oczach Matki
bok  włócznią przebija.
Wypływa
krew i woda.

Tego momentu
nie wytrzymuje
cała przyroda.

Ciemności nastają,
trzęsienie ziemi,
groby pękają.
Wojsko,
gapie,
arcykapłani przerażeni
pośród ciemności,
wichury,
ocalenia,
drogi szukają
i słychać głos spóźniony
żołnierza
„Zaiste to Syn Boży”.

Maryja
o tym wiedziała.
Teraz została sama.
Ludzka nienawiść
Go zabiła,
Syna Jej zabrała.

Martwe Jego ciało
zdejmą z krzyża.
Matka
weźmie Je na kolana,
do serca przyciśnie,
przytuli
jak przed wielu laty
w Betlejem,
w stajenki żłobie.

Owiną w płótna,
w pośpiechu złożą
w pożyczonym grobie,
bo nadchodzi szabat.

Ręce
z krwi umyją,
do modlitwy złożą,
ich usta wypowiedzą
„Przyjdź Panie, nie zwlekaj,”
„Niebiosa spuśćcie Zbawiciela”.

A oni
już się Go pozbyli.
W kłopot ich wprawiał,
innego chcieli,
o twardym sercu,
z mieczem w ręku.
Takiego,
który rozprawiłby się
z rzymianami
a nie,
wdawał się z grzesznikami,
mówił
o miłości nieprzyjaciół,
o przebaczeniu wrogom
i na co dzień
zasypywał ich morałami.

Czekać będą dalej.
Ich niedoczekanie.
Raz Mesjasz przyszedł,
szybko się Go pozbyli,
bo więcej
było w nich zła
niż wiary.
Mesjasza
do krzyża przybili,
uśmiercili.
Myśleli,
że kłopotu się pozbyli,
a tym
tylko go sobie narobili.

Prawdą jest,
że Mesjasz
powtórnie przyjdzie
w dzień
Sądu Ostatecznego.

Niech się modlą,
Boga proszą,
błagają
dla siebie
plemienia przewrotnego
i czekają
na miłosierdzie Jego.

Wieść
o śmierci Jezusa,
Proroka,
Nauczyciela z Nazaretu
szybko się rozchodziła.
Zanim
do wszystkich dotarła
inna radośniejsza,
trudną do uwierzenia
nadchodziła.

A była prawdziwą.
Że wstał z grobu,
zakpił z wszystkich
swoich wrogów.

Bo oni, tym razem
swej złości
już nie będą mogli
na Nim wyładować.
Będą mieli kłopot inny.
Nie będą
im dowierzać
a będą
od nich odchodzić.
Przestaną
ich poważnie traktować.
Zostaną sami
ze swą niewiarą,
niewiernością,
z krwią Boga na rękach,
z grzechami.

Najwięcej radości
zazna Matka Maryja.
Gdy zobaczyła
przychodzącego do Niej
zmartwychwstałego Syna.

A przyszedł
by podziękować
za wszystko
za co się zgodziła,
czego zaznała,
co doświadczyła.

Poprosi Ją
by Jego uczniów
jak synów miała.

A ich,
by troszczyli się o Nią,
jak Matkę traktowali.

To ich zespoli,
zjednoczy.
Będą jak rodzina.
Jej dom,
ich domem się stanie
skąd pełni wiary,
napełnieni Bożymi darami
pójdą w świat
z zapałem,
głosząc Dobrą Nowinę
o Chrystusie Zmartwychwstałym.

Odtąd
zawsze będzie w pobliżu
apostołów grona.
Wiedzieć będzie
o licznych Jego pojawieniach,
o cudach, które dokona.
Aż przyjdzie dzień
kiedy ucałuje Jej ręce
i odejdzie do nieba.

W Wieczerniku
wraz z uczniami
trwać będzie
na modlitwie.
Napełniona wraz z nimi
Ducha Świętego Darami
wróci,
skąd przyszła.
Do Nazaretu,
do domu,
w którym doznała
Zwiastowania.

Dożywając swych lat
czekać będzie
radosnego spotkania
ze swym Synem
po przekroczeniu
śmierci progu
w wieczności.

Ale dając swe ciało
Bogu,
względy niebios
sobie zaskarbiła.
I kiedy
przez śmierć Jej dusza
do Boga wracała
nie pozwolił Bóg
by grobu zaznała.

Z duszą i ciałem
wziął Ją do nieba.
W to wierzymy
i podziwiamy jak Bóg
dobro człowiekowi pamięta.
Bo za nie Maryja,
Matka Jezusa
nam Matką pozostanie.
Jako Matka
wszystkich ochrzczonych,
wierzących,
jako Wniebowzięta.

Czci ją świat
w miejscach cudownych,
w których się objawiała.
Czcimy Ją
na Polskiej ziemi,
na której matką się okazała,
chroniła,
osłaniała,
oddalała
niebezpieczeństwa,
gdy naród był w niewoli,
w kajdanach.
I za to w podzięce,
że była obroną
ogłosiliśmy Ją
naszą Królową.
Z dzieciątkiem na ręku,
na głowie z polską koroną.

Polaków przekonała,
że jest Matką Boga,
choć nie wszystkim
Bóg bliski,
ale ONA
wszystkim zawsze Droga.

Zawsze z Jej medalikiem,
z Jej obrazkiem,
z modlitwą do niej,
ufny w Jej wstawiennictwo
gdy trwoga,
gdy choroba,
gdy śmierć blisko,
choć z dala
od Kościoła.

Wierzę, Nie zawiedzie,
bo żadna Matka
syna nie odtrąci
nawet wtedy
gdy niedobry,
zły.
Bo dla Matki
tylko błądzi.
Wiem, co robi.
Do serca przyciśnie,
mocno przytuli,
do ucha szepnie
pojednaj się z Bogiem
i on to zrobi,
bo Matce uwierzy.
Ona
go przekona,
i ze łzą w oku,
ze zranioną duszą
wpadnie
w Miłosiernego Ojca
rozwarte ramiona.

– – – – –

Masz swą Matkę,
Tę,
która Tobie
życie dać chciała
i dała,
Matką ci była
kiedy byłeś
od niej we wszystkim
zależny,
na Nią zdany.
wszystko ona
Ci zapewniała.

Dzięki Niej,
jej staraniom
dorastałeś.
Wyszedłeś
spod jej skrzydeł
dających Ci
bezpieczeństwo,
miłość
i zawsze ochronę
przed wszystkim
co Ci zagrażało.

Dorosłym się stałeś.
Powiedz jej śmiało
DZIĘKUJĘ CI MAMO
tak jak Jezus
Powiedział,
A za co dziękował?
To samo
co Ty, wiedział.

– – – – -Maryja …

Nazaret miejscem
Jej zamieszkania.
Dom skromny,
schludny i czysty.

Rodzice pobożni
jedną Ją mieli,
była ich marzeniem,
spełnieniem nadziei.

Była panienką,
młodą, młodziutką,
z rumieńcem
na twarzy,
z ciemnymi włosami,
oczyma z blaskiem,
zamyślonymi.

Cichą, pokorną,
skromniutką.
Bóg na nią wejrzał,
dojrzał i obdarzył
darami, łaskami,
przywilejami,
o jakich człowiek
nie mógł marzyć
i nie marzył.

W dowód wybrania
doznała odwiedzin
Anioła Gabriela,
Zwiastowania.

Osobą anioła,
jego słowami
się zdumiała.
propozycją zmieszała.
Zgodę wyraziła,
„tak”
Bogu powiedziała.

I powiem Ci, że wiem,
czego Ona
wtedy nie wiedziała.
Jak potoczy się życie Jej,
czego zazna
jako Matka Chrystusa.
Kto pomoże Jej w utrzymaniu,
wychowaniu Syna,
który przez swe
przyjście na świat
wymaga poświęcenia,
troski,
matczynej miłości.

Tego nigdy Jej nie braknie,
brakować nie będzie.

Innym
braknie zrozumienia
dla matki brzemiennej.
Kłopotu nie chcieli
mieszkańcy Jerozolimy
nie dając Jej
na noc schronienia,
i urodzi Chrystusa,
w stajence betlejemskiej.

Tego Anioł Gabriel
Jej nie powiedział.
Czyżby on,
wysłannik Boga
tego nie wiedział.
Być może,
nie wyruszyłaby w drogę
z Nazaretu.
miałaby usprawiedliwienie
za nie wzięcie udziału
w spisie ludności.
A tak,
została zdana na drugich,
ludzi bez serca,
nie czułych,
bez wyrozumiałości.

Powiem Ci jeszcze coś.
Nigdy z Jej ust
skargi nie usłyszysz
pod adresem ludzi,
którzy głośno
do wiary w Boga
się przyznawali,
a swym postępkiem
kłam temu zadali.
I być może
następnego dnia
owce, woły,
w świątyni jako ofiarę
Bogu składali.

Usłyszą po latach,
aż Chrystus dorośnie.
Powie im sam,
że wiara w Boga,
miłość ku Bogu,
musi mieć wpływ
na postępowanie.
Że nie owce,
nie kozły
składane w ofierze
świadczą o wierze,
a bliźni w potrzebie
dostrzeżony.

Bóg
Jej cierpliwość nagrodził,
bo danym jej było
patrzyć z radością
na przychodzących
do stajenki z darami
pasterzy,
mędrców.
Była wdzięczna,
urzeczona
ich zatroskanymi sercami.

Z bólem serca
przyjmuje wieść,
którą Józef w śnie
od anioła otrzymał,
że od króla Heroda
grozi niebezpieczeństwo.
Zdana
na Boga,
na zapobiegliwość Józefa,
zawija swe maleństwo,
bierze na ręce,
siada na osiołka.
A Józef,
Drepta obok Niej.

Poszli w daleką drogę,
w obcy kraj,
do Egiptu.
I domyślać się tylko mogę
jak wielką miała
w swym sercu troskę
by nic złego
nie spotkało ich,
i nic nie zagrażało
dziecięciu.

Czasu wiele miała
na przemyślenia.
Mimo niedogodności,
kościstego grzbietu osła,
swe dziecko
do serca przytulała
i pytała sama siebie
dlaczego?
doznają tyle cudowności.
W pamięci odnajdywała
słowa anioła
„Będzie Synem Bożym”.
To, dlaczego?
tyle przeciwności.
Tego nie pojmowała.

Obcy kraj
był im schronieniem
na czas niedługi.
Bo sprawiedliwy Bóg
Heroda śmiercią powalił,
tak jak on niewinne dzieci
życia pozbawił.
Dlatego,
bo zląkł się tego,
co usłyszał od Mędrców,
którzy pytali jego
o miejsce narodzin
króla żydowskiego.

Niebezpieczeństwo zażegnane.
Dziecko podrosło,
przybrało na wadze
i znów cichutko
na osiołka siada,
bo tak anioł powiedział
we śnie Józefowi
i w drogę.
Rada,
że wraca
do swego rodzinnego domu,
w którym rozmawiała
z Aniołem.

Zawsze droga powrotna
krótszą się wydaje.
Bo radość
spotkania z bliskimi
bliższa się staje.
I przychodzi chwila,
że Maryja
z sercem radosnym,
Józef zadowolonym,
utrudzeni, zakurzeni,
Ona z dzieckiem na ręku
z osiołka
zsiada przed domem.
A tu spotyka otwarte ręce,
łzy radości swych rodziców,
czekający ich dom
ofiarujący godne warunki
i kochające serce.

Najbardziej ciekawi dziecka.
Przyglądają się, wpatrują,
biorą na ręce,
wszystko im się podoba.
I czarne włosy,
piękne duże oczy,
i gdzie się da całują.

Wreszcie w domu,
koniec tułaczki,
zaczyna się normalne życie
w przyjaznych warunkach.
Józefa, Jezusa i Jego Matki.

Na matczynych rękach,
w powijakach,
w kołysce,
głodny płakał,
pierś dostawał.
Nakarmiony, syty,
oczka zamykał,
spał i chrapał.

Wtedy cichutko,
bezszelestnie
na palcach chodziła
szczęśliwa,
że może coś zrobić.
Józefa poprosiła
o drzewo do kuchni,
by ogień rozpalić,
posiłek przygotować.

Jezus spał,
a Ona sprzątała,
pieluchy prała.

Dziecko rosło
w rodzinnej atmosferze,
pod czułym okiem Mamy
i Józefa troską.

Radością
było raczkowanie
i pierwsze
nieudolne stawanie.
Próba chodzenia
i wywracanie.

I trzeba
dzieciaka pilnować.
Zaczyna
pod nogami się plątać,
wszystko ściągać,
wszędzie zaglądać,
wywracać, rozrzucać.
A Ona cierpliwie poustawia,
poukłada, powkłada,
będzie sprzątać
i na szczęśliwą wygląda,
że mały, zdrowy,
dzielny, żwawy,
choć bałaganiarz.

Z radością słyszy
Jego pierwsze słowa
„Mama”.
Bardzo się cieszy.
Wszystkim rozpowie,
że mówić zaczyna,
sylaby składa.

Ręce ku Niej wyciąga,
na rękach by chciał
by ponosić,
by zająć się nim
ufnie na mamę spogląda.

Czas niemowlęctwa minął.
Wyrósł z kołyski,
wózka, pieluch.
O własnych siłach
z domu wychodzi.
Tym wabi
sobie podobnych,
choć pod opiekuńczym
okiem Mamy.

Z rówieśnikami
w piasku się bawi,
domki stawia
i ku ich uciesze
ptaszki z gliny skleja,
rzędem ustawia.
Wszyscy patrzą,
podziwiają,
a Jezus mały
klasnął w dłonie
i ptaszki poleciały.

Dzieci do tej pory
nigdy jeszcze
czegoś takiego
nie widziały.

Mama słysząc,
tylko się uśmiechnęła.
Domyślała się
skąd ta sprawność
się wzięła.

Jeszcze nie jeden raz
zrobi coś,
czym innych
w zdumienie wprawi,
a będzie to zawsze pożytkiem,
nigdy na złość,
nigdy nikomu
swymi pomysłami
przykrości nie sprawi.

Przyszedł czas szkoły,
nauki czytania,
pisania.
Nie wiem czy zadowolony.
Każdego dnia z rana,
z podobnymi sobie
do świątyni zmierza,
bo w niej
jest miejsce nauczania.

Elementarzem
Księgi Mojżesza,
Powtórzonego Prawa,
Księgi Historyczne,
Prorocy.
Na nich poznawał litery,
uczył się sztuki czytania.
Z nich czerpał wiedzę
o swoim narodzie.

Do domu
zamyślony wracał.
Mamie opowiadał,
stawiał pytania.
Nie wszystkie łatwe,
bo i dla Niej były zagadką
bez rozwiązania.

Nie mógł zrozumieć
jak? mogło się stać,
że Bóg proroków posyła,
są posłańcami Boga,
a naród ich nie słucha,
lekceważy,
z kraju wyrzuca,
pozbawia wolności,
znęca się nad nimi,
męczy, zabija
jak największego wroga.
Odpowiadała krótko,
dosadnie.
Taką cenę
płaci się za prawdę,
której słuchać nie chcieli
bo dotykała ich życia.
Złego postępowania,
niezachowania
Bożego Prawa.
Za to wisiał nad nimi
gniew Boga,
Boża kara.

Jezus słuchał swej Mamy
zadumany
i pyta dalej,
to jak mogą ci sami
w świątyni
zarzynać woły,
barany,
i składać w ofierze
Bogu?

Maryja wyjaśnia
zgodnie z prawdą.
Na tym polega ich zło,
ich fałsz,
ich zakłamanie,
że czyniąc źle
nie mają ochoty
na zaprzestanie.

Jezus
spuścił głowę
i powiedział Mamie,
że jutro w szkole,
rabiemu postawi
to samo pytanie.

Pytaj,
powiedziała Maryja
i pomyślała,
chyba kłopoty się zaczną,
zwróci na siebie uwagę
przez takie pytania.

Za to Józef
w wykładowcę się nie bawił.
Zawsze
niezmiennie powtarzał,
że Bóg dobro nagradza
a zło karze.
A tego karania było wiele.
Pomyśleć:
poganie, rzymianie
narodem rządzą,
wolność odebrali,
z świętości szydzą,
wierzący lud uczynił
swymi niewolnikami.

Jezus coraz chętniej
pytał Mamy.
Coraz więcej czasu
spędzał z Józefem przy pracy,
w której pomagał
ale i stawiał pytania,
na które
odpowiedzi się domagał.
Było ich coraz więcej
i nie na wszystkie dostawał.

Czas płynął, dorastał,
młodzieńcem się stawał
i bywały zdarzenia,
które rodzice
na długo zapamiętali.

I tak,
raz wielkiego strachu napędził
mamie i Józefowi.
Byli w Jerozolimie
na Świętach Paschy.
Jezus przebywał z rówieśnikami
i Jego rodzice sądzili,
że będzie wracał razem z nimi.
Ale się pomylili.
Musieli z drogi zawrócić
by po trzech dniach
znaleźć go w Świątyni
rozmawiającego z uczonymi.
I tak się stało,
że mimo strachu rodziców,
oprócz wyrzutu,
synkowi się nie oberwało.

Maryja przeczuwała.
Coraz częściej
będzie Go widziała
pośród takiego grona.
Bo dorasta,
mężnieje,
zna problemy,
poznaje ludzi,
otoczenie,
powstają pytania,
szukanie odpowiedzi.
A On
Coraz bardziej poważnieje,
coraz więcej
zagadek się pojawia.

Maryja patrząc na syna,
Jego poczynania,
na pamięć jej przychodzą
słowa anioła
w chwili Zwiastowania.
„Syn Boży”
duma Ją napawa,
że jest Jego Matką
radości doznała,
ale też przeczuwa,
że i cierpień to przysporzy.

Szczęścia w tym doznała,
że Go miała
długo przy sobie.
Dopiero
w trzydziestym roku
swego życia
opuszcza dom,
całuje Jej ręce,
policzki, skroń.

A Ona znakiem
matczynego błogosławieństwa
wyraża swe życzenie
pomyślności,
szczęścia,
powodzenia,
ustrzeżenia od przykrości.
Przeciwieństw losu,
wypadku,
od złych ludzi.

Długo stoi
w progu domu.
Towarzyszy synowi
swym wzrokiem.
On czuje go na sobie,
odwraca się,
ręką pomachał Jej.
Poszedł swą drogą.
A wizerunek
Jej twarzy
na zawsze zachowa
w sobie,
W sercu swoim.

Długo stała przed domem.
Myślała,
że może jeszcze raz
odwróci się do Niej,
że zobaczy
Jego rękę
w geście pożegnania.

Tego nie zrobił.
Szedł
miarowym krokiem,
a każdym oddalał się
od rodzinnego gniazda.
Bo przyszedł
na Niego czas
pracy, trudu,
wypełnienie
swego posłannictwa.

Tak rozpoczął
misję proroka,
misję nauczyciela,
tak wzeszła gwiazda
Chrystusa Zbawiciela.

I poszedł tam,
gdzie zwykł
wcześniej zaglądać.
Nad jezioro Genezaret.
Tam lubiał się przyglądać
powracającym rybakom
z połowu ryb.
Chciał widzieć jak dużo ich
z sieci będą wyciągać.

Patrzył na sieci,
na mnóstwo ryb.
Uważniej patrzył na tych,
którzy je złowili.
Podziwiał ich zręczność
i trud.
Widział ich radość
jak z udanego połowu
się cieszyli.

Upatrzy sobie
kilku z tego grona
powie im
proste słowa:
„Pójdź za Mną”.
Posłuchają.
Wszystko zostawią
dokładnie nie wiedząc
kim ON jest?
Z czasem zobaczą,
uwierzą,
przekonają się.
Kiedy Jego uczniami,
apostołami,
świadkami zostaną.

Przebywanie z Nim
zaczną radośnie.
Bo już
o Nauczycielu z Nazaretu
było głośno.

Pewnego dnia,
wszyscy
otrzymali zaproszenie
na wesele
jako wyjątkowi goście.
Skorzystali.
Nie wiem,
czy prezenty dali.
Ale cudownie
skę zrewanżowali
Dzięki swemu Mistrzowi,
który weselnikom
uciechę sprawił,
z kłopotu wybawił
bo wodę pobłogosławił
a ta winem się stała.
Wynikło z tego zdumienie,
podziw, zachwyt
i zrodziło pytanie,
kim ON jest?
i przekonanie,
że to niebiańskiej
życzliwości gest.

Chrystusem się zachwycili.
Cudowne wino pili
i smak jego zapamiętają.
Tylko nie wiedzieli
Dzięki komu?
to zawdzięczają.

A tak naprawdę,
to dzięki
Matce Chrystusa,
która też była zaproszona.
To Ona
zauważyła
zakłopotanie gospodarzy
kończącym się winem.
Nie wiem,
czy za mało go mieli?
czy goście weselni
za dużo pili?
Maryja
postanowiła zaradzić
i zaradziła.

I w te pędy
do Chrystusa:
„Synu wina nie mają”
powiedziała.
Chrystus zdumiony.
Tak odpowiedział
swej Matce
jakby powiedzieć chciał
„Cóż nas to obchodzi”.

Maryja,
będąc Matką wiedziała,
że czego Ona chce
Chrystus zrobi,
tak zawsze było.
Dlatego,
w dialog ze synem,
w tłumaczenie synowi
się nie wdawała.
Kto jak kto,
ale Ona Syna znała.
Obsługującym powiedziała
jasno i krótko:
„Róbcie, co wam powie”.

A co powiedział wiemy.
Czego dokonał,
od naocznych świadków
się dowiadujemy.

Stągwie wodą napełnić kazał,
pobłogosławił,
do skosztowania zachęcił.
A oni do picia się wzięli
smakiem zauroczeni.

Wdzięczność weselników
Chrystusa dosięgnie.
Ale ten pierwszy Chrystusa cud
Jej zasługą będzie.

Warto
Matce Chrystusa
swe kłopoty przedstawiać.
Warto
Matce Chrystusa
o swych problemach mówić.
Bo nikt tak, jak Ona
ich nie zna,
i nikt tak zaufania nie budzi.

Nikt,
tak jak Ona,
skutecznie
na Syna nie wpłynie
i Chrystus Jej syn,
przez swą Matkę
przedstawianych spraw
nie pominie.

W kanie Galilejskiej
Maryja dała do poznania,
że można
w Jej wstawiennictwo
nabrać zaufania.

Do Nazaretu
po weselu wróciła,
ale z Syna
swego oka nie spuściła.

Mimo, że był
od Niej daleko,
to myślała o Nim choć dorosły,
to zawsze Jej dziecko.

Każdy cud
przez Niego dokonany,
przez chorych,
głodnych,
kalekich doznany,
o których mówił lud,
a Ona w swym sercu
jak w pamiętniku zapisywała,.
Dumna ze Swego Syna,
z Jego dokonań.
Matczyne serce
radość rozpierała.

Zawsze pilnie nasłuchiwała
co mówią o Nim?
dokąd poszedł?
gdzie przebywa?
ilu z Nim? uczniów chodzi,
niektórych z imienia znała.

Był blisko,
czy daleko
i tak wiedziała
o Nim wszystko.

Bywało,
że po jakimś starciu
z uczonymi w Prawie,
faryzeuszami
domyślając się, że jest Mu
bardzo przykro,
wtedy jak matka szła,
odnajdywała,
chciała być syna blisko.

Jedno spotkanie
wyjątkowo zapamiętała.
A to, dlatego,
że pod drzwiami domu stała,
w którym ON
w wypełnionym po brzegi
pomieszczeniu nauczał.
Słuchała Go
z zapartym tchem.
Poznali Ją
i powiedzieli Jezusowi,
że na zewnątrz jest
Jego Matka.
A On
nie poszedł do Niej od razu,
tylko do słuchaczy powiedział
miłe im słowa:
że kto Jego słucha,
ten Mu jest ojcem,
matką, siostrą, bratem.

Zapewne
to im radość sprawiło,
a tymczasem Matka
na Syna czekała cierpliwie,
Pod domem stała.
Wierzę,
że spotkania ze Synem
się doczekała.

Nie od dziś rozumiała,
że ma specjalną misję
Do wykonania.
Dlatego patrzyła,
zapamiętywała,
choć była w pobliżu,
Synowi się nie narzucała.
Nie chciała przeszkadzać
i nie przeszkadzała.

Była pewna,
że o Jej obecności
Syna zawiadomią,
powiedzą Jemu o Niej,
bo chciała by skorzystał
z każdej okazji,
możliwości
i wpadł do domu odpocząć,
odświeżyć się.
A Ona by Go oprała,
On by Jej opowiedział
czego doznaje,
Ona, co o Nim słyszała.

Marzenia Maryi
były pragnieniami.
Jezus
przemierzając z apostołami
Galileę,
Samarię,
Judeę,
miał swych przyjaciół,
znajomych,
ludzi życzliwych,
którzy dawali schronienie,
czas na odpoczynek,
posiłek,
wytchnienie.

Maryja tylko cieszyć się mogła,
że na swej drodze
Jej syn
spotyka ludzi tak dobrych.
Ludzi wdzięcznych
za łaskę otrzymaną,
Którzy, jak mogą służą.
W ten sposób się rewanżują.
Tym, bardzo pomagają.

Niektóre miejsca
Maryja znała
z opowiadania.
Betania
do takich należała.
Miejsce szczególne,
a to ze względu
na najgłośniejszy cud
wskrzeszenia Łazarza,
który dał początek
kalwaryjskiej drodze.

Przez cud ten
wrogowie Jezusa
bluźniercą Go uznali
za przypisywanie sobie
mocy nadprzyrodzonej
i to, co sam
o sobie powiedział,
że jest Synem Bożym.

Maryja
nie raz syna ostrzegała
by wiedział o ich zawziętości.
Jezus
wiedział jedno, musi dać
świadectwo prawdzie
mimo,  że dozna ich gniewu,
zazna wrogości.

Pytała dlaczego?
arcykapłani,
kapłani,
uczeni w Prawie,
uczeni w Piśmie
mają w sobie tyle jadu,
tyle złości.

Pytała za co?
Za tyle dobra, które czyni,
za tyle nieszczęść zażegnanych,
łez otartych,
cudów dokonanych.
Rozmnożenie chleba,
połowów udanych,
ludzi uzdrowionych,
wskrzeszonych.

Tak Maryjo.
Właśnie za to.
Bo ich trwogą napawało
co Jezus mówił o sobie
i dokonuje takich rzeczy
jako oni, przedstawiciele ludu,
namaszczeni Arcykapłani,
słudzy Jahwe
czynić nie mogą.

Maryja
Bardzo się o syna obawiała,
bo fala wrogości
na sile wzbierała.
A On, ani się bał,
ani lękał,
ani trwożył,
choć wróg na Nim
swe języki ostrzył,
fałszerstwa mnożył,
bluźnierstwo zarzucał,
sądem straszył,
karą groził.

Maryi odwagi dodawała
wypowiedź syna,
którą zapamiętała
i w podobnych sytuacjach
sobie powtarzała:
„Jam po to przyszedł na świat,
aby dać świadectwo prawdzie”,
Ale ta prawda dla Starszyzny
gorzką się okazała,
a Jemu zemstę przybliżała.

Jezus wpadł
na cudowny pomysł.
Postanowił, choć raz
razem z apostołami
i tylko w ich gronie
spożyć wieczerzę.
Wskazał miejsce,
gospodarza domu.
Wydał polecenie
by przygotowano potrawy,
chleb, wino,
by przygotowano
stół, ławy,
misę z wodą
do obmycia nóg,
tak by był zachowany
cały ceremoniał
przyjęcia świątecznego.

Tak wszystko
zostało przygotowane.
A to,
co podczas się działo,
zdumiewało,
zastanawiało,
począwszy od tego,
że On ich Mistrz
nogi im umywa.
Potem
wygłasza mowę
jak testament brzmiącą.
Błogosławiąc chleb mówi,
że to Jego ciało.
Błogosławiąc wino mówi,
że to krew Jego.

Te słowa słyszą,
tych słów słuchają,
a nie wiele rozumieją z tego.
Nic dziwnego,
bo pojąć się nie da.
Potrzebna jest wiara,
a w nich zda się
jeszcze mała.

Syci pokarmem,
syci zdarzeniami,
syci Jego słowami,
świadom tego co otrzymali,
kim się stali
nikomu z nich
nie przyszło do głowy,
że taką wieczerzę spożywali
z Nim pierwszy
i ostatni raz.
Bo wrogowie
mieli już plan gotowy.

Z Wieczernika wyszli.
Jezus
kierunek wyznaczył,
Ogród Oliwny
z mnóstwem drzew,
na stoku położony.
W pełni księżyc ich dostrzegł
i na nich patrzył.
Wszyscy byli rozmowni.
Tylko Jezus był zamyślony.

Doszli,
miejsca sobie znaleźli,
Jezus
poprosił z nich trzech
i poszli
nieco dalej.
A On ukląkł i się modlił.

Apostołowie
jedni się zdrzemnęli,
inni twardo spali.
Zbudził najbliższych sobie
z wyrzutem, że nie czuwali.

Podnieśli oczy
i spostrzegli Jego twarz
bardzo zmienioną.
Smutną,
zalęknioną,
spoconą.

Odwrócił się
i poszedł modlić się dalej.

Nie wiele czasu upłynęło,
wraca,.
Słyszą dochodzące głosy.
Jego apostoł na czele
Judasz,
za nim cała zgraja
ludzi,
żołnierzy.

Judasz podchodzi
całuje
swego Mistrza w twarz.
Tym pocałunkiem zdradza.

Jeden Piotr staje w obronie.
Jezus jej nie chce,
nie potrzebuje.
Wkrótce się dowie,
że wszystko to, co się dzieje,
to Boży plan się realizuje.

Przestraszeni uciekli,
Każdy w swoją stronę.
Pomyśleli
koniec kariery, przerażeni.

Najmłodszy Jan
głowy nie stracił,
co sił w nogach
do Jezusa Matki pośpieszył
z wieścią smutną,
złowrogą.

Ostrą
jak miecz wbity
w serce.
Jej syn Jezus zdradzony,
pojmany,
skuty,
w rękach żołnierzy
na polecenie arcykapłanów
rzekomych pasterzy
ludu,
który w Boga wierzy,
oczekuje Mesjasza,
ale takiego,
jakiego sam sobie
wyobraża.

Nie skrywając bólu,
tłumiąc łzy
rusza w drogę
do Jerozolimy.
By
jak najbliżej być przy Synu.
Może potrzebować Jej
w tym czasie próby.

Jan mówi Maryi
o ostatnich wydarzeniach.
o Wieczerniku,
o Wieczerzy,
którą kazał przygotować.
O tym,
co powiedział
o Swoim ciele,
o krwi Swojej.
Czego dokonał
nakazując im
czynić to
na Jego pamiątkę.

Maryja zdumiona,
że tyle się wydarzyło
przed Świętami Paschy
a Jej przy tym nie było.

Nie wiem,
kto przegapił,
że nie było tam Jego Matki.
A bardzo
by się przydała.
Byłaby świadkiem
czegoś tak ważnego
jak błogosławienia wina,
chleba,
cudu Eucharystycznego.
Patrzyłaby
na Jezusa w geście
umywania apostołom nóg,
wysłuchałaby
w uroczystej modlitwie
Jego słów
by jedno stanowili,
by wzajemną miłością
siebie darzyli.

Wszystko apostołowie
Maryi opowiedzą
przy najbliższym spotkaniu.
Okaże zrozumienie,
że tylko apostołowie
mogli dzielić z Chrystusem
tak ważne wydarzenie.

Apostołowie będą
jeszcze nie raz Jej opowiadać.
Będzie prosić by powtarzać
Jego słowa,
by je zapamiętać,
zachować.

Wielkim bólem
dla Niej pozostanie
prawda,
o zdradzie
apostoła Judasza,
którego jak innych
sam powołał,
zaufaniem darzył.
A on
o karierze,
o korzyści osobistej
marzył.

Przyjmie to wszystko
jak kolejne zdarzenie
wypełniającego się proroctwa
o mieczu boleści.
Kiedy je słyszała
z ust starca Symeona
nie wiedziała co ono,
w sobie mieści.

Teraz już wie,
że losy Syna,
zdarzenia z Nim związane
ranią serce,
wyciskają łzy
ludzką nienawiścią,
wrogością zadane.

Jak pomóc?
będzie Matki pytaniem.
Do kogo? się zwrócić
z prośbą o wysłuchanie.
Gdzie szukać pomocy?
Ratunku dla syna
jak wokół tak wielu wrogów.

Przyjaciół,
apostołów,
uczniów nie widać.
Ani tych,
których uzdrowił,
którym życie przywrócił,
których nakarmił,
którym cudownie
chleb rozmnożył.

Zalęknieni,
strachem podszyci,
jakby o doznanym dobru
zapomnieli.

Maryja
z tymi myślami
pozostanie sama
szukając
towarzystwa niewiast
w nadziei,
że czegoś się dowie
prędzej
niż rozproszeni,
przestraszeni
apostołowie.

Są miejsca,
do których
prawa wstępu nie ma.
Musi stać
za zamkniętymi drzwiami.
Co się za nimi działo?
Co zrobili? z Jej synem
Dowie się
jak Go zobaczy,
kiedy Piłat związanego
pokaże zbiegowisku
i powie
„Oto człowiek”
A Matka dojrzy
poranione Jego ciało.

Zacznie się to,
co najgorsze,
najokropniejsze
w życiu Matki.
Patrzenie na mękę,
zadawany ból,
bicie syna
bez możliwości
niesienia pomocy,
bez szansy zbliżenia,
spojrzenia w oczy
by powiedzieć:
„ Jestem przy tobie”
I choć tym,
doznawany ból
uczynić lżejszym.

Szukać będzie okazji
by dać znać
o swej obecności
i szepnąć choć słowo
o swym bólu,
o swej miłości.

Przyjdzie moment
niezapomniany
na kalwaryjskiej drodze,
kiedy Jezus
z krzyżem na ramionach
czuje na sobie wzrok Matki
i spojrzy w Jej stronę.
A Ona
z szeroko otwartymi oczami
przysłoniętymi
bólem,
łzami,
powie Mu wszystko
w jednym słowie
„Jestem”
patrz jak blisko.

Dostrzeże Maryja
odważną Weronikę
widząca
zakrwawione oblicze.
Nie zważając na nic,
przez gapiów
się przedziera,
staje przed Jezusem
i twarz Mu ociera.

Widzi Maryja
płaczące niewiasty,
słyszy słowa Syna
„Nie płaczcie nade Mną
ale nad synami waszymi”.
Wie
o kim mowa.
Nad Jego oprawcami,
ludzi tej ziemi,
Jego ojczyzny,
tak niewdzięcznymi,
zabijającymi proroków,
nienawistnymi.

Przerażona
upadkami Syna
nie wie
czy się podźwignie?
Czy wstanie?
Bity,
zmuszony do wstania
pójdzie dalej.
Na szczyt
góry kalwaryjskiej,
miejsce kaźni.

Tam
drogę Jej zagrodzą,
iść dalej
by być jak najbliżej
nie pozwolą.
Nie chcą
by niewiasty patrzyły
na przybijanie
rozpiętego ciała na krzyżu.
Ale też nie chcą
by im,
w tym przeszkadzano
płaczem,
złorzeczeniem,
nazywając ich oprawcami.

Dopiero
jak podniosą krzyż,
osadzą go w ziemi,
sami spojrzą czy dobrze?
wyrok wykonali.

Ręce wytrą,
odzienie otrzepią,
zerkną na wiszące
w konwulsjach ciało
świadomi, że zrobili
co do nich należało,

A dla wiszącego
zaczyna się konanie.
Nikt nie wie jak długo?
będzie trwało.

Maryja
podchodzi pod sam krzyż.
Unosi głowę,
patrzy wzwyż
na Jego oczy
patrzące w niebo
szukając litości.

Na Jego ciało poranione,
zakrwawione.
Usta otwarte,
spragnione.
Na rozdzierające się
rany rąk i nóg
pod ciężarem
własnego ciała
i słyszy tych kilka
Jego ostatnich słów:
o przebaczeniu,
o raju dla łotra,
o pragnieniu.
Ale też słyszy słowa
do siebie skierowane,
by syna
miała w Janie,
a on
apostoł Jego umiłowany
wziął Ją do siebie
i miał w Niej Mamę.

I przychodzi moment,
kiedy Jezus
w konwulsjach cały,
a na drżącym,
skrwawionym,
spoconym ciele
muchy żerowały,
wypowiada
ostatnie słowo
„Wykonało się”.

Skonał,
Bogu ducha oddał.

Jezus wisiał,
ciało bladło,
głowa opadła.
Dla pewności,
że nie żyje
żołnierz
na oczach Matki
bok  włócznią przebija.
Wypływa
krew i woda.

Tego momentu
nie wytrzymuje
cała przyroda.

Ciemności nastają,
trzęsienie ziemi,
groby pękają.
Wojsko,
gapie,
arcykapłani przerażeni
pośród ciemności,
wichury,
ocalenia,
drogi szukają
i słychać głos spóźniony
żołnierza
„Zaiste to Syn Boży”.

Maryja
o tym wiedziała.
Teraz została sama.
Ludzka nienawiść
Go zabiła,
Syna Jej zabrała.

Martwe Jego ciało
zdejmą z krzyża.
Matka
weźmie Je na kolana,
do serca przyciśnie,
przytuli
jak przed wielu laty
w Betlejem,
w stajenki żłobie.

Owiną w płótna,
w pośpiechu złożą
w pożyczonym grobie,
bo nadchodzi szabat.

Ręce
z krwi umyją,
do modlitwy złożą,
ich usta wypowiedzą
„Przyjdź Panie, nie zwlekaj,”
„Niebiosa spuśćcie Zbawiciela”.

A oni
już się Go pozbyli.
W kłopot ich wprawiał,
innego chcieli,
o twardym sercu,
z mieczem w ręku.
Takiego,
który rozprawiłby się
z rzymianami
a nie,
wdawał się z grzesznikami,
mówił
o miłości nieprzyjaciół,
o przebaczeniu wrogom
i na co dzień
zasypywał ich morałami.

Czekać będą dalej.
Ich niedoczekanie.
Raz Mesjasz przyszedł,
szybko się Go pozbyli,
bo więcej
było w nich zła
niż wiary.
Mesjasza
do krzyża przybili,
uśmiercili.
Myśleli,
że kłopotu się pozbyli,
a tym
tylko go sobie narobili.

Prawdą jest,
że Mesjasz
powtórnie przyjdzie
w dzień
Sądu Ostatecznego.

Niech się modlą,
Boga proszą,
błagają
dla siebie
plemienia przewrotnego
i czekają
na miłosierdzie Jego.

Wieść
o śmierci Jezusa,
Proroka,
Nauczyciela z Nazaretu
szybko się rozchodziła.
Zanim
do wszystkich dotarła
inna radośniejsza,
trudną do uwierzenia
nadchodziła.

A była prawdziwą.
Że wstał z grobu,
zakpił z wszystkich
swoich wrogów.

Bo oni, tym razem
swej złości
już nie będą mogli
na Nim wyładować.
Będą mieli kłopot inny.
Nie będą
im dowierzać
a będą
od nich odchodzić.
Przestaną
ich poważnie traktować.
Zostaną sami
ze swą niewiarą,
niewiernością,
z krwią Boga na rękach,
z grzechami.

Najwięcej radości
zazna Matka Maryja.
Gdy zobaczyła
przychodzącego do Niej
zmartwychwstałego Syna.

A przyszedł
by podziękować
za wszystko
za co się zgodziła,
czego zaznała,
co doświadczyła.

Poprosi Ją
by Jego uczniów
jak synów miała.

A ich,
by troszczyli się o Nią,
jak Matkę traktowali.

To ich zespoli,
zjednoczy.
Będą jak rodzina.
Jej dom,
ich domem się stanie
skąd pełni wiary,
napełnieni Bożymi darami
pójdą w świat
z zapałem,
głosząc Dobrą Nowinę
o Chrystusie Zmartwychwstałym.

Odtąd
zawsze będzie w pobliżu
apostołów grona.
Wiedzieć będzie
o licznych Jego pojawieniach,
o cudach, które dokona.
Aż przyjdzie dzień
kiedy ucałuje Jej ręce
i odejdzie do nieba.

W Wieczerniku
wraz z uczniami
trwać będzie
na modlitwie.
Napełniona wraz z nimi
Ducha Świętego Darami
wróci,
skąd przyszła.
Do Nazaretu,
do domu,
w którym doznała
Zwiastowania.

Dożywając swych lat
czekać będzie
radosnego spotkania
ze swym Synem
po przekroczeniu
śmierci progu
w wieczności.

Ale dając swe ciało
Bogu,
względy niebios
sobie zaskarbiła.
I kiedy
przez śmierć Jej dusza
do Boga wracała
nie pozwolił Bóg
by grobu zaznała.

Z duszą i ciałem
wziął Ją do nieba.
W to wierzymy
i podziwiamy jak Bóg
dobro człowiekowi pamięta.
Bo za nie Maryja,
Matka Jezusa
nam Matką pozostanie.
Jako Matka
wszystkich ochrzczonych,
wierzących,
jako Wniebowzięta.

Czci ją świat
w miejscach cudownych,
w których się objawiała.
Czcimy Ją
na Polskiej ziemi,
na której matką się okazała,
chroniła,
osłaniała,
oddalała
niebezpieczeństwa,
gdy naród był w niewoli,
w kajdanach.
I za to w podzięce,
że była obroną
ogłosiliśmy Ją
naszą Królową.
Z dzieciątkiem na ręku,
na głowie z polską koroną.

Polaków przekonała,
że jest Matką Boga,
choć nie wszystkim
Bóg bliski,
ale ONA
wszystkim zawsze Droga.

Zawsze z Jej medalikiem,
z Jej obrazkiem,
z modlitwą do niej,
ufny w Jej wstawiennictwo
gdy trwoga,
gdy choroba,
gdy śmierć blisko,
choć z dala
od Kościoła.

Wierzę, Nie zawiedzie,
bo żadna Matka
syna nie odtrąci
nawet wtedy
gdy niedobry,
zły.
Bo dla Matki
tylko błądzi.
Wiem, co robi.
Do serca przyciśnie,
mocno przytuli,
do ucha szepnie
pojednaj się z Bogiem
i on to zrobi,
bo Matce uwierzy.
Ona
go przekona,
i ze łzą w oku,
ze zranioną duszą
wpadnie
w Miłosiernego Ojca
rozwarte ramiona.

– – – – –

Masz swą Matkę,
Tę,
która Tobie
życie dać chciała
i dała,
Matką ci była
kiedy byłeś
od niej we wszystkim
zależny,
na Nią zdany.
wszystko ona
Ci zapewniała.

Dzięki Niej,
jej staraniom
dorastałeś.
Wyszedłeś
spod jej skrzydeł
dających Ci
bezpieczeństwo,
miłość
i zawsze ochronę
przed wszystkim
co Ci zagrażało.

Dorosłym się stałeś.
Powiedz jej śmiało
DZIĘKUJĘ CI MAMO
tak jak Jezus
Powiedział,
A za co dziękował?
To samo
co Ty, wiedział.

– – – – –

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *