Kaznodzieja…

Jestem w kościele
jak w każdą niedzielę,
od razu się ucieszyłem
widząc lubianego celebransa
i kaznodzieję,
który w wielkim skupieniu
podchodząc do ołtarza
Mszę świętą celebruje
i skłaniające do refleksji
homilie wygłasza.

Czytań mszalnych
uważnie słucham
i radość we mnie wzbiera
bo właśnie ta niedziela
przedostatnią
kończącego się roku liturgicznego.
To już wiem, że będzie coś
z Sądu Ostatecznego.

Nic się nie pomyliłem.
A więc kaznodzieja ukaże
na co zasłużyłem.
W centrum uwagi
postać sprawiedliwego
Chrystusa sędziego.
Niebo pełne zbawionych
i miejsce kary tych,
którzy Bogiem wzgardzili,
świadomie Boga odrzucili,
ludzi potępionych.
I jak Bóg
sędzia sprawiedliwy
takich należycie karze.

Kaznodzieja Ewangelię
uważnie przeczytał.
Z szacunkiem
Świętą Księgę ucałował,
uniósł lekko do góry
i zamknął.
Odniósł w procesji
na widoczne miejsce.
A mnie
aż mocniej bije serce
czekając
na jego nauczanie,
na słowa
przemyślnie dobrane.

Spojrzał
po zgromadzonych
swym miękkim wzrokiem,
po kościelnej nawie oczami
krąg zatoczył,
na sobie skupił wszystkich.

Wielka cisza nastała.
Jakby ten lud boży
zahipnotyzował,
zauroczył.
W kościele cichutko
jak makiem siał.
A on zaczął powoli
przyciszonym głosem,
coraz głośniej,
donośniej
i już nie mówił,
a huczał i grzmiał.
Jego głos ślicznie
w wypełnionym
kościele wiernymi
gromko brzmiał.

Z rozłożonymi rękami,
z oczyma wpatrzonymi
w słuchających ludzi,
przy ambonce
jak starozakonny prorok wyglądał.
Gdy zaczął
do potępieńców się dobierać
mnie aż gorąco się robiło
jakby mnie samego
ogień zaczął sięgać.
Wręcz czułem
wokół siebie
jego piekące płomienie.

A on dalej mówił
za jakie to obrzydliwości,
wyuzdanie,
sprośności,
hultajstwa,
nieprawości
tu się dostali
i przez jakie uczynki
tak okropną wieczność
sobie wypracowali.

Dopiero jak zaczął
Dekalog przeglądać
to już nie wesoło
grzesznik zaczął wyglądać.
Aż wierzyć mi się nie chciało,
że naprawdę to wszystko
ktoś w swym życiu popełnił,
że tak się dziać mogło
i ponoć się działo.

I tak sobie pomyślałem.
Do kogo?
kaznodzieja to mówi?
Do nas tu zgromadzonych?
pobożnych,
modlących się ludzi?

Przecież my nie tacy,
a ludzie wierzący,
że czasem coś nas skusi,
ale my
z sakramentu pojednania
korzystający.
I tak bardzo się ucieszyłem,
bo takich okropnych grzechów
na sumieniu nie miałem
i nigdy nie popełniłem.

To w takim razie
pewne swe miejsce
w niebie już nam.
Tak o sobie
uradowany pomyślałem
i chyba nie tylko
w tym kościele ja sam.

Aż mi się ulżyło
gdy kaznodzieja przeszedł
do zbawionych.
Do mających swe miejsce
po prawej stronie.

Byłem już uspokojony
i z treści zadowolony.

Usłyszałem, za co człowiek
będzie zbawionym,
czyli błogosławionym.
To mnie podniosło na duchu,
otuchy dodało,
już się tam widzę
i sobie podobnych,
których jak widać
wcale nie tak mało.
Kaznodzieja skończył.
Nawet mu nie klaskano,
po chrześcijańsku podziękowano
głośno i serdecznie:
„Bóg zapłać”
chórem powiedziano.

Mszę św. kontynuował,
wierni śpiewali,
wspólnie się modlili,
Słowem Bożym posileni,
Eucharystią wzmocnieni,
pobłogosławieni
rozeszli się, rozjechali.

I ja szczęśliwy.
Na duchu podniesiony.
Zadowolony z siebie bo jestem pewny,
znam swoje miejsce,
będę w niebie
po Chrystusa prawej stronie.
Będę zbawiony.

Radość me serce rozpiera.
Mym udziałem będzie
szczęście nieba.
Śpiewałbym
i skakał z radości,
że jestem dobry i pobożny,
a me zbożne życie
już samo domaga się nagrody
szczęśliwej wieczności.

I nagle czuję jakiś powiew,
kogoś koło siebie.
Ktoś mnie szturchnął w bok.
Wprawdzie idą wokół ludzie
ale to nie aż taki tłok.

I pojąłem od razu.
Już nieraz tak robił mój przyjaciel,
mój dobry nieodłączny druh,
moja osobista ochrona,
mój anioł stróż.

Pytam, tyś tu?
Czy coś mi zagraża?
Czy się naraziłem znów?
Więc jasno proszę mów!

A on
swe niebiańskie oczy
w moje wlepił,
na wskroś mnie przeszył
i wierci mą duszę
i do mnie,
że z kazania
chyba nie wszystko
dobrze zrozumiałem
skoro w czasie jego słuchania
tylko o drugich myślałem,
a sobie samemu
tylko dobro przypisałem,
że za pewnym się czuję
jakbym już był w niebie.

I jął mi prawić morały,
że wprawdzie umiem katechizm
ale nie dokładnie i do tego nie cały.

Że moja wiedza za mała,
że aby się zbawić
nie wystarczy zachowywać
tylko Boskie Przykazania,
bo to prawdy tylko połowa.
I zaczęła się siarczysta
anielska mowa.

Przytaknął mi otwarcie,
że w Pana Boga wierzę
to prawda, ale…ale…
A ja bronię się zażarcie.
Przecież się modlę,
paciorek mówię,
czasem zaśpię,
z pośpiechu opuszczę,
może nieco skrócę,
ale znak Krzyża Świętego
zawsze zrobię.
Do kościoła chodzę,
nawet do bractwa należę,
szanuję rodziców,
krzywdy nie wyrządzam,
po cudzą własność nie sięgam,
do ludzkich kieszeń nie zaglądam.
Zalotny nie bywam,
na panie nie zerkam,
pożądliwie nie spoglądam.
Nie uwodzę,
nie podrywam.
A to już psia dola ma,
choć tego nie pragnę
same przychodzą do mnie
ale tylko w snach.

Wysłuchał obrony rzetelnie
i jak obuchem we mnie.
A te twoje myśli kudłate?
A w nich to, co zakazane,
rozkoszne i lubiane?
A grzeszne pragnienia?
choć dalekie do spełnienia
ale były prowokowane?
A uciecha
i radość grzeszna?
to już rzecz poważna,
naprawdę niebezpieczna.

Na te anielskie wywody
ciepło mnie ogarnęło.
Me lico ze wstydu płonęło.

Bo po raz pierwszy w życiu
wyciągnął mi wszystko
z mej skrytki na wierzch,
co miałem przed nim,
schowane głęboko
i w ukryciu.

Wcale na tym nie poprzestał.
Jakby nabrał odwagi.
Chciał zbić mnie z tropu.
Coraz głębiej sięgał
i coraz nowsze,
grubsze sprawy tak po woli
po trochu wyciągał
i przedstawiał
jakby się mną zabawiał.
I sięgnął
do tego worka,
który zwie się
Z A N I E D B A N I A
i wmawia we mnie,
że to bardzo ważne
choć nie Przykazania.

I pyta mnie otwarcie
z zaciekawieniem.
Czy przebieg
Sądu Ostatecznego nie śledziłem,
o którym mówił kaznodzieja?
że prawdę, za co jedni
zostali zbawieni,
inni potępieni
po drodze zgubiłem?

Bo nie pomogłem,
nie przyodziałem,
nie odwiedziłem,
nie pocieszyłem,
nie nakarmiłem.

I tak mi ON
rachunek sumienia robił.
Grzebał w mej duszy,
moje zaniedbania gęsto łowił
i powiedział mi mój anioł stróż
wcale nie taki zadowolony,
no widzisz kochany,
cóż,
bierz się do roboty,
napraw wszystko póki czas,
bo jeszcze żyjesz,
i jeszcze go masz.

Już z radości
nie podskakiwałem.
Choć nie wesoło mi było,
nie płakałem.
Po raz kolejny się przekonałem,
że moje zbawienie
na sercu mu leżało.
Naprawdę go obchodziło.

Pomocnym był mi
anielski rachunek sumienia,
w którym dokładnie mi wykazał,
co mam do zrobienia
by spełniły się marzenia
o Domu Ojca,
o nagrodzie wiecznej,
o niebie,
o szczęśliwej wieczności,
wiecznego zbawienia.

I zgodnie
z anioła stróża radą
i zaleceniem
choć zasmucony,
mocno upokorzony,
ale na niego nie rozżalony,
z solidnie potrząśniętym
przez niego sumieniem,
dojrzałem przed sobą,
pole pracy rozległe.
By
szczęśliwość wieczna,
która mym marzeniem,
przez pracę nad sobą
dawała mi szanse bardziej pewne
dzięki wierze
i wytrwałości
w dobrym postanowieniu:
iść drogą trudną, ale pewną
ku szczęśliwości,
ku duszy swej zbawieniu.

– – – – –

Każdy z nas
ma swego stróża anioła.
Ma delikatny,
choć wyraźny głos.
Ale jak potrzeba to szturchnie,
krzyknie i zawoła.

Szczególnie wtedy,
gdy twój największy wróg
rozkoszy świat ci ukazuje
i zaprasza do tego grona.

– – – – –

Wśród różnych modlitw
do końca swych dni
nie zamaż w swej pamięci
tej do anioła stróża.
Byś swym postępowaniem
jego nie zasmucał,
a on do bycia przy tobie
nie zniechęcił się.

– – – – –

Ciesz się,
że masz anioła stróża,
który cię strzeże.
Jeżeli będziesz
słuchał jego głosu,
wytrwasz w wierze.

– – – – –

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *