Życiorys…

Powodem mej radości,
że chcąc nie chcąc,
pojawiłem się na tym świecie
lat temu wiele
jako owoc małżeńskiej miłości.

Z serdeczną prośbą
rodziców ku Bogu
by poczęli chłopca
bo dziewczynka już rosła
a będzie radośniej w domu.
Poprawnie myśleli,
że dzieci są ich szczęściem obojgu
a złączeni
rodzinną miłością
będą się jej uczyć od dzieciństwa.
Miłości pogodnej, radosnej,
życzliwej, serdecznej.
Takiej, jaka być powinna
między bratem a siostrą.

Jak się okazało,
tych par moi rodzice mieli więcej.
Bo sami kochali się bardzo,
a dzieci jeszcze goręcej.

Dorastając
w chrzcinach to brata,
to siostry uczestniczyłem.
A mą radością,
że po siostrze byłem
pierwszym chłopcem
i potem na mych braci
jako najstarszy z nich
ze stanowiska pierworodnego,
a więc z góry patrzyłem.

I w miarę upływu lat
swój wizerunek
wobec innych zmieniałem.
Mijał czas dorastałem
by wyfrunąć jak ptak
z domu rodzinnego w świat.

W rodzinie byłem dzieckiem.
W szkole uczniem.
Na uczelni studentem.
W seminarium zakonnym klerykiem
by wreszcie zostać księdzem.

Potem tu i tam pracowałem.
Na północy, południu
i niemal w sercu Polski.
by na naście lat opuścić kraj
żyć pośród
storczyków, tygrysów,
małp, węży, palm
i cieszyć się
tropikalnym słońcem.

W międzynarodowym
gronie misjonarzy
byłem jednym z nich,
żyłem pośród nich.
A po pewnym czasie
na samotnej
placówce obok nich.

Ze zdrowiem tarapaty
skłoniły zwierzchników
by powiedzieć
wracaj do kraju,
do mamy.
Na tym kłopoty
się nie skończyły.
Trzeba było skalpela
by stanąć do pracy,
wejść w życie wspólnoty
i podjąć powierzane
zmieniające się,
co parę lat zadania.

Potem postawiono na boku
by mieć na oku,
bo sił ubywa,
zmysły zawodzą.
Z tym i tamtym różnie bywa.
Jaśniej mówiąc do mety dobijam.

I sadzę, że to już ostatnie
powierzone zadanie.
Proste,
funkcja furtiana.
A więc,
na dzwonki reagowanie
by usłużyć przychodzącym
w jakiejś sprawie.

I któregoś dnia
przyjdzie czas na odejście.
Życie wyda się jedną chwilą,
dobiegnie końca.
Proszę Boga
by moje odchodzenie
innym kłopotu nie sprawiło.
Rozejdzie się wieść,
że zniknąłem im z oczu,
z pola widzenia,
odprowadzony na spoczynek
do ziemnego grobu.

Następca się znajdzie.
Szybszy, sprawniejszy,
a co najważniejsze
mądrzejszy.

Pozostanę na zdjęciach zrobionych
przy różnych okazjach,
w różnych pozach i ujęciach
zachowanych na CD- romie
by mą podobiznę mogli
na tablicy zmarłych umieścić,
w archiwum włożyć.
Me miejsce zajmujący
posprząta po mnie,
a pytającym
odpowie krótko, już w grobie.

A wśród tych zdjęć,
jest jedno dla mnie najpiękniejsze
i moim marzeniem,
by ono znalazło się na klepsydrze
obok tego ze zmierzchu życia
zawiadamiającej o mej śmierci.
Lepsze niż jakiekolwiek
w ciągu życia ujęcie.
To zdjęcie z mej
Pierwszej Komunii Świętej
ze świecą płonącą w ręce.

– – – – –

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *